Baby-Led Weaning (w skrócie BLW, po polsku ciut kanciasto przetłumaczone jako „bobas lubi wybór”) to jedna z głównych obecnie metod rezygnacji z karmienia malucha mlekiem matki (lub mlekiem modyfikowanym) na rzecz stałych pokarmów. Dla mnie to po prostu teoria chaosu! Oto szczypta teorii plus nasza historia w nieco pikantnym sosie.
Odkrywanie Ameryki na nowo, czyli teoria BLW
Podstawowym założeniem BLW jest proponowanie dziecku różnorodnych pokarmów w odpowiedzi na jego gotowość do jedzenia. Powinniśmy więc zaczekać do momentu, gdy dziecko jest w stanie usiedzieć i sięgać po jedzenie, a następnie kierować je do swojej paszczęki bez naszego udziału (ok. 6. miesiąca). Wszystkich, którzy już widzą dziecko dławiące się niepogryzioną marchewką uspokajam, że
1) marchewka ma niewielkie szanse trafić tam od razu;
2) dzieci dawniej karmione papkami na wczesnym etapie i tak ok. 6 miesiąca dostawały już kawałkowane jedzenie) – po prostu podawanie pokarmów stałych zaczynało się wcześniej, BLW nie jest tak ogromną rewolucją, jak się to niektórym wydaje;
3) odruch krztuszenia się jest naturalnym odruchem, nie oznacza zadławienia i stopniowo będzie się zmieniał;
4) no może to nieszczególnie uspokajające, ale czy karmisz mlekiem czy papką czy pierogiem ruskim – na zadławienie musisz być gotowy zawsze i wszędzie.
Całość tej przemądrej metody opracowały dla rodziców dwie amerykańskie (a jakże) autorki Gill Rapley, Tracey Murkett w książce Bobas lubi wybór – mamy, przeczytaliśmy, oświeciło nas i przekonało. Na upartego wszystkie potrzebne treści znajdziecie też w Internecie, ale ja akurat kocham uczyć się z papieru (Janek do dziś nie zajrzał do tej książki, chętnie oddam, sprzedam, zamienię)…
Jeśli jednak pogrzebiecie głębiej lub spytacie się bardziej zarobionych mam, to okaże się, że tę nowatorską metodę stosowano już z dawien dawna, z braku czasu lub z czystego lenistwa. Tylko tym to się tak średnio mamy lubią chwalić, lepiej tak świadomie i mądrze, prawda?
Dlaczego zdecydowaliśmy się pójść w tę stronę? To proste – chcieliśmy, aby Basia mogła jeść to, co chce, odpowiadając na potrzeby swojego organizmu, a nie nasze oczekiwania. Dzięki temu, że urlop macierzyński trwa rok, spokojnie mogłam jej na to pozwolić, bo karmienie piersią uzupełniało wszelkie braki kaloryczne, kiedy nawet wszechmocny banan lądował z plaskiem na podłodze po brutalnej walce z moją córką.
Szykujemy się do bitwy
Przygotowaliśmy się już merytorycznie, czas Barbary nadszedł i ok. 7. miesiąca usiadła łaskawie. Teraz czekało nas tylko zaopatrzenie się w arsenał środków trwałych. W ulubionym sklepie każdego rodzica zakupiliśmy krzesełko z tacą, fartuszki ochronne, po sąsiedzku zaopatrzyliśmy się w ceratę do ochrony przeciwlotniczej na podłogę, a w sklepie internetowym zakupiliśmy cudowny kubek Doidy Cup. Jednak na nic by się zdały nasze wysiłki, gdyby zza narożnika nie wyłonił się największy sprzymierzeniec metody BLW, jakim jest nasza kochana psina, Granda. O tak, tu zawiązała się naprawdę owocna współpraca!
(Acha, zapomniałabym zaznaczyć, że wszyscy zwolennicy techniki papek, czyli jakieś 90% naszego otoczenia patrzyło na nas jak na wariatów.)
Na początku patrzyłam na sprawę dość ortodoksyjnie, czyli jak BLW, to łyżeczką nie dawać i zupek nie bardzo, a jak pije to tylko z jej kubeczka i nic nie pomagać, osłonić się tylko tarczą i trwać na posterunku. Ależ mnie to zmordowało i zniechęciło! Aż u koleżanki podpatrzyłam, że można pomóc podtrzymać zwykły kubek i świetnie dajemy radę, część jedzenia można podawać w kawałkach, a część łyżeczką i jak czasem podam słoiczek to mnie piorun nie trzaśnie.
W ten sposób odkryliśmy miłość naszego dziecka do domowo produkowanych jogurtów, owsianki i kaszek, a jak mam ochotę na porządne sprzątanie, wystarczy wręczyć B. porcję makaronu z sosem pomidorowym. Na dodatek nasza córka intensywnie przekonywała mnie, że za długo siedzę w kuchni i pitraszę i stanowczo odmawiała jedzenia potraw, których przygotowanie trwało dłużej niż 30 min. (wyjątek robi tylko dla pizzowych placków z amarantusa).
Na podstawie własnych doświadczeń mogę powiedzieć, że z pewnością BLW nie jest dla tych, którzy kochają sterylny porządek oraz niecierpliwców. Przez cztery miesiące (!) Basia praktycznie więcej wklepała w swoją tacę i podłogę niż zjadła, a częstotliwość karmień piersią pozostała na podobnym poziomie. Na dodatek nie przekonałam Grandy do jedzenia owoców, więc co jakiś czas trzeba było podłogę zmyć… No, po prostu, co posiłek, to wszystko utytłane. Ale przynajmniej dziecko szczęśliwe ?
Przełom
Nagle, gdzieś pod koniec stycznia nastąpił przełom. Takie pstryk. Po podaniu jej posiłku z miną straceńca przystąpiłam do konsumpcji z własnej miski, po czym okazało się, że Basia nie tylko nie zrzuca wszystkiego psu na pożarcie, ale zawzięcie pakuje wszystko do otworu gębowego. Najwyraźniej zasmakowało!
Stopniowo, stopniowo, zaczęła jeść coraz więcej, aż ograniczyliśmy się do 3-4 karmień i mogłam po raz pierwszy wyjść z domu na zakupy, bez widma wygłodzonego i zrozpaczonego dziecka po powrocie…
Co ciekawe, postępy zbiegły się w czasie ze zmianą trybu snu (już niedługo Jan napisze o tym osobny wpis) i rezygnacją z karmień nocnych…
Jeśli Twoje dziecko właśnie z odrazą wypluwa kawałek brokuła, podaj mu pieczoną dynię i żyj nadzieją!
Photo credit: Sami Keinänen via Foter.com / CC BY-SA
Leave a Reply