Spacer ulicą. Oddaliśmy już ulicom swoją duszę. Najintymniejsze obrazy dopadają nas z każdym mrugnięciem. Krzykliwe hasła odzierają uczucia. Pozwalamy upadać słowom. Nic nas nie wzrusza, nie ma zachwytu.
Drażni mnie poznawanie współczesnego człowieka. Nie ma on siebie, wszystko oddał. Mediom, portalom, światu. Wszystko powiedział, zaprzedał duszę. I nie ma nic, więc liczy, że kupi cokolwiek. Cokolwiek przeczytane, cokolwiek obejrzane, cokolwiek usłyszane.
Drażni mnie oglądanie człowieka współczesnego. Zdaje mu się, że zawsze można się zmienić. Można kupić garnitur i zjeść trufle kawior. To nic, że ich smak będzie musiał porównać do fast foodu. Nic innego przecież nie pamięta. Może jeszcze podzielić opinię innych, łapiąc darmową gazetę w miejski poranek. Zazwyczaj jada w pięknych miejscach, do domu dźwiga bardziej eleganckie papierowe torby i wybiera „coś smaku czegoś”.
Drażni mnie życie z człowiekiem współczesnym. Myśli, że słowa jego, jak moje, nie są nic warte. Możemy je sobie mówić, dokąd trwa umowa, że będziemy się słuchać. A umowy podpisuje się szelmowskim uśmiechem i szminką, jak robiły aktorki włoskiego kina.
Drażni mnie bycie współczesnym człowiekiem. Lubię swoje biurowe krzesło, co kręci się wokół własnej osi. Ateny mogę poznać „last minute”. Szukając horyzontu, chowam dumę do kieszeni – nowy wieżowiec też jakoś to niebo odbije. Moralność znam z definicji, przykłady zbyt dawno umarły. I nawet sztukę mam już zinterpretowaną. Patrzę na świat, którego zostało jeszcze trochę za paznokciem. Być albo nie być? Po w ogóle to pytanie?
Tekst opublikowany w magazynie TAK RODZINIE
Leave a Reply