Cała Polska przechodzi na edukację domową – takie tytuły i wpisy na FB rzuciły mi się ostatnio wielokrotnie w oczy. Zaraz dalej okraszone kwiecistymi opisami, jak to rodzice muszą pół dnia czytać zadania przesłanie zdalnie ze szkoły, a drugie pół ślęczeć nad nimi z dzieckiem.
Hitem były zadania z WF, które nie dotyczyły ćwiczeń fizycznych ale polegały na opisaniu historii i osiągnięć iluś dyscyplin sportowych….
Grupy edukacji domowej na FB przezywają istne oblężenie. Mnożą się pytania jak wytrzymać cały dzień z dzieckiem w domu (nie daj Boże więcej niż jednym), jak zmusić ( w wersji łagodniejszej zachęcić) dziecko do nauki, jak to ogarnąć czasowo. A co jeśli jeszcze rodzic musi pracować w tym czasie? (daj Boże zdalnie). Jak ogarnąć kilkoro dzieci, które sobie wzajemnie przeszkadzają, kłócą się, niszczą, wrzeszczą i jak przy tym zrealizować to, czego życzą sobie nauczyciele. I czego brak grozi ocenami, sprawdzaniami, brakiem promocji, karą śmierci czy Bóg jeszcze wie czym.
To wszystko, co pisałam powyżej, można nazwać jakkolwiek byle nie edukacją domową. Bo to co dzieje się teraz to jest szkoła w domu, a nie edukacja domowa. Gdyby nauczyciele chcieli bardziej zainteresować uczniów tym co mają zrealizować, może wystarczyłoby na początek podać jakieś ramy programu, materiału i zostawić dowolność w opanowaniu wiedzy. Mogłoby się wtedy okazać, że pomysłów jest nawet więcej niż dzieci, a co więcej wiedza zdobyta wykracza znacznie poza tę sławetną podstawę programową, o realizację której trwa nieustająca walka. A może można by podzielić materiał pomiędzy dzieci i zachęcić by potem opowiedziały reszcie to czego się dowiedziały? A może…..? Tu pomysłów może być wiele. Wielokrotnie się przekonałam edukując domowo nasze dzieci od 6 już lat, że czasem najbardziej nietypowe pomysły były dla dzieci najciekawsze. Niekoniecznie były to moje pomysły;-) W 1 klasie uczyliśmy się pisać robiąc plakaty o Matejce, Gierymskim, Van Goghu i innych malarzach, bo takie zainteresowanie miało średnie dziecko. Drugie robiło plakaty o bezkręgowcach, pingwinach, Titanicu, najbardziej jadowitych wężach, żmudnie i powoli kaligrafując obco brzmiące nazwy, które mi nic nie mówiły. Kolejne dziecko opisywało motyle występujące w Polsce. Ćwiczenia wymagające kaligrafii wyrazów mama, tata, lala, dom wydawały się przy tym takie…. nieciekawe. Z matematyki hitem były kolorowanki matematyczne począwszy od poziomu „rozpoznaj cyferkę” do poziomu tabliczki mnożenie do 100. Zainteresowania się zmieniały, zmieniały się też formy i trudność ćwiczeń. Przez pierwszych kilka lat praktycznie nie korzystaliśmy z podręczników, opanowując to co jest w nich zawarte na inny sposób.
Dlatego jak czytam, że dzieci są teraz zawalone ćwiczeniami, że rodzicie nie wyrabiają to mnie coś ściska. Póki co betonowy system trzyma się dość mocno. Polska edukacja ma być może niepowtarzalną szansę by zaciekawić dzieci tym czego się uczą, co więcej by nauczyć więcej niż to jest w podręcznikach czy ćwiczeniach. Oby tej szansy tylko nie zmarnować, grożąc ocenami i egzekwując strona po stronie wykonanie planu.
Bo Pani dzieci są genialne i mają fantastyczną mamę. A my jesteśmy przeciętni, zmęczeni tą sytuacją, brakuje nam kreatywności i czasem mamy dość.
Ja jestem mamą mało kreatywną. Ale szkoła stanęła na wysokości zadania. Propozycje zadań interesujące, urozmaicone, po częsci do wyboru. I nie w ilościach, które odrwyają rodziców od wszelkich innych obowiązków. Takie partnerstwo publiczno prywatne potrafi być zrobione dobrze.