Edukacja

Całkiem bez szkoły? – czyli o unschoolingu

Rodzice Andre, tak jak teraz on dla syna, wybrali unschooling. Postanowili zaufać jego indywidualnym predyspozycjom, nie ograniczać szkołą, nie zamykać w domu, a stworzyć warunki do wyjścia w daleki świat.

Jestem chłopcem, mam na imię Andre, mam 4 lata, nie jem cukierków i nie chodzę do szkoły tak zwykł się przedstawiać – prawie 40 lat temu – odpowiadając na najczęściej zadawane pytania Andre Stern. Dziś Andre nadal jest chłopcem, nie je cukierków i nigdy nie chodził do szkoły. Jest znającym kilka języków muzykiem, kompozytorem, lutnikiem, autorem książek, dziennikarzem, a przede wszystkim mężem i tatą. Bardzo szczęśliwym, otwartym i serdecznym. Już przed urodzeniem syna ustalili z żoną, że nie poślą go do szkoły. Chyba, że będzie chciał.

Rodzice Andre, tak jak teraz on dla syna, wybrali unschooling. Postanowili zaufać jego indywidualnym predyspozycjom, nie ograniczać szkołą, nie zamykać w domu, a stworzyć warunki do wyjścia w daleki świat.

fot. archiwum Autorki

fot. archiwum Autorki

Unschooling opiera się na pozostawieniu dziecku wyboru własnej drogi edukacji. Nie jest ona kierowana przez rodzica, nauczyciela czy program nauczania. To dziecko wybiera jak, czego, gdzie, kiedy i dlaczego będzie się uczyć. W oderwaniu od dyrektywnej, systemowej szkoły, ale w bliskości ze światem. Z przyjemnością słucham, jak Andre wraz z synem poznają śmieciarzy, policjantów, traktorzystów zmieniając swój i ich świat. Dając z siebie i biorąc od innych. Nie pytając czego mogę cię nauczyć, ale czego mogę nauczyć się od ciebie.

Myślę, że taka droga wymaga od rodziców autentycznego zaufania dziecku i jego wyborom, ogromnych pokładów cierpliwości, czasu i otwartości na jego świat. W zamian dziecko dostaje możliwość bycia kim i jak chce. Andre opowiadał o tym niedawno we Wrocławiu, dostał owacje na stojąco, a nie jednemu dorosłemu, w tym nie ukrywając mnie, zakręciła się w oku łza. Mnie – trochę z żalu, a trochę ze złości, że w Polsce tak nie można. Że u nas to nie ja, a minister decyduje od kiedy i jak długo moje dziecko ma podlegać obowiązkowi szkolnemu. Że nie daje nam się wyboru, a w zamian straszy grzywną. Grzywną w celu przymuszenia – jednorazowo do 10 000, a maksymalnie 50 000 zł.

wystarczyłoby zamienić obowiązek szkolny na prawo do nauki. Już brzmi lepiej. Całe szczęście, że możemy skorzystać przynajmniej z furtki „edukacji domowej”. Ceną jest tu znajomość podstawy programowej i obowiązkowe coroczne egzaminy. Właśnie przeglądam podstawę i zastanawiam się czy już nie zacząć oszczędzać, powstrzymuje mnie 50 000 zł przemnożone przez liczbę dzieci i lat obowiązku szkolnego 😉

Andre zapytany o to, co zrobiłby gdyby państwo kazało mu posłać syna do szkoły wydaje się zmieszany. Odpowiada, że się wyprowadzi, bo państwo nie może decydować przed nim o jego dziecku. Ja się nigdzie nie wybieram. Ale będę walczyć o wolność edukacyjną dla moich dzieci. A Ty?

O autorze

Agnieszka Kondej

Jestem (nie idealną, a wystarczająco dobrą) żoną i mamą trójki fantastycznych dzieci. Zawodowo człowiek renesansu – technik farmacji, pedagog i psycholog. Uwielbiam górskie wycieczki i twórczość Jeremiego Przybory. Współtworzę www.wolnaszkola.edu.pl

1 Komentarz

  • Chciałabym inschoolować moje dzieci. Pominąć podstawę programową i podążyć za ich potrzebami. Czy jest w Polsce jakaś furtka, jakiś life hack, jak tu ominąć obowiązek szkolny?

Leave a Reply

%d bloggers like this: