Małżeństwo

Cały ten seks

Żyjemy w kulturze przesiąkniętej seksem, przeerotyzowanej. Akt seksualny od kilkudziesięciu już lat odrywany jest od swojego prawidłowego kontekstu: małżeńskiego, jednoczącego i prokreacyjnego, a sprowadzany do zwykłego aktu fizjologicznego, jak inne akty fizjologiczne, którym ulega człowiek. Wbrew temu, co każdy człowiek intuicyjnie czuje odnośnie wagi aktu seksualnego, wmawia się mu, że jego odczucia nie są istotne, że nie są obiektywnie prawdziwe, że są iluzją. W istocie każdy akt seksualny w wyjątkowy sposób łączy dwoje ludzi; łączy nie tylko w wymiarze cielesnym, ale też emocjonalnym, a nawet duchowym. Zwłaszcza kobieta, jako bardziej wrażliwa, po każdym akcie seksualnym oczekuje czegoś wyjątkowego. Jeśli jest on spełniany po kryjomu, wstydliwie, na próbę albo po tak zwanej „ostrej imprezie”, to za każdym razem coś w kobiecie obumiera. Kobieta uczy się, że jej oczekiwania są głupie i nierealne, a seks nic nie znaczy. Mężczyzna, który ma do czynienia tyko z kobietami uległymi, którego najdrobniejsze nawet drgnięcia libido są natychmiast zaspokajane, również przestaje oczekiwać czegokolwiek po akcie seksualnym. Współżycie staje się dla niego aktem czysto fizjologicznym i działaniem bez konsekwencji, a więc także bez większego znaczenia. Prawda jednak jest taka, że seks ma ogromne znaczenie.  Małżeństwo sakramentalne dopełnia się dopiero w momencie spełnienia swojego pierwszego aktu seksualnego, podczas nocy poślubnej.

Przyjrzyjmy się zatem kilku współcześnie królującym stereotypom na temat aktu seksualnego, które większość z ludzi przyjmuje dosyć bezkrytycznie. Spróbujmy je zdemaskować.

  1. Współżycie jest tylko aktem fizjologicznym, sterowanym hormonalnie i emocjonalnie, któremu nie można, a w każdym razie nie powinno się opierać.

W pewnym stopniu to stwierdzenie jest prawdą – współżycie jest aktem fizjologicznym, jednak sam jego biologiczny proces jest nośnikiem treści bynajmniej nie fizjologicznych, które stanowią o istocie i wyjątkowości współżycia. Akt seksualny na płaszczyźnie ludzkiej jest sposobem przekazania drugiej osobie pewnego rodzaju ostatecznego „dowodu miłości”; fizyczne obnażenie się dowodzi wzajemnego oddania, pełnego zaufania, pragnienia ostatecznego zjednoczenia z ukochaną osobą, pragnienia wyłączności. Akt małżeński w sposób bardzo dosłowny pokazuje nam, co oznacza bycie „jednym ciałem”. Mężczyzna i kobieta są dla siebie nawzajem tak atrakcyjni w swojej odmienności i tożsamości jednocześnie, że pojawia się między nimi bardzo silne napięcie, które nazywamy pożądaniem. O ile pożądanie jest czymś dobrym, zdrowym i normalnym, o tyle podporządkowanie mu swojego życia i kierowanie się nim w swoich życiowych decyzjach czy wyborach jest niezdrowe, nieuporządkowane, często patologiczne.

Ponieważ każdy człowiek jest stworzeniem cielesno-duchowym, akt seksualny ma głęboki, decydujący wpływ na jego duchową kondycję – zależnie od kontekstu, w jakim jest podejmowany, albo ją rozwija albo degeneruje. Jeśli akt seksualny podejmowany jest w intymnych granicach małżeństwa sakramentalnego, tworzy między małżonkami niezwykłą, unikalną więź – „odtąd są już jednym ciałem”. Dwoje obcych sobie dotąd ludzi staje jednością, której nic nie jest w stanie rozerwać. Dzieje się tak, jakby nagle włączył się miedzy nimi potężny magnes, wytwarzający niezwykle silne przyciąganie. Właśnie dlatego małżeństwo sakramentalne jest nierozerwalne, ponieważ nie da się rozdzielić czegoś, co ze swojej natury staje się jednym bytem, choć składającym się z dwóch osób. Podczas aktu seksualnego spełnianego poza małżeństwem, tworzy się jakby wykrzywiona wersja tej więzi – jakby ktoś zbudował z plastikowych klocków most nad przepaścią – wygląda jak prawdziwy, ale tak naprawdę jest iluzją, zwykłą podróbką.

  1. Nie możemy zacząć wspólnego życia, jeśli nie sprawdzimy, czy jesteśmy do siebie dopasowani fizycznie, czy jest nam razem dobrze w łóżku.

Pan Bóg tak stworzył człowieka, że fizycznie każdy mężczyzna pasuje do każdej kobiety… Współżycie jest zaledwie jedną z dziedzin życia małżeńskiego, bardzo ważną, ale nie najważniejszą. Dwoje ludzi musi dopasować się do siebie nie tylko pod względem seksualnym, ale także emocjonalnym, duchowym i psychicznym. Również nasze temperamenty muszą się do siebie dostosować. Wszystko to nie jest łatwe i z pewnością wymaga dużo czasu. Jeśli ludzie są ze sobą na próbę, to ich związek prawie na pewno skazany jest na porażkę. W takiej relacji ani mężczyzna ani kobieta nie są wobec siebie do końca uczciwi, nie są prawdziwi. Jeśli człowiek ma świadomość, że jest nieustannie poddawany próbie, nieustannie oceniany według jakiegoś określonego systemu wartości – wówczas odgrywa wielkie przedstawienie w teatrze jednego widza, który jest jednocześnie teatrem jednego aktora. Udowadnia, że jest lepszy, piękniejszy i mądrzejszy; że jest lepszym kochankiem, lepszym kucharzem, lepszym przyjacielem i tak dalej, bez końca. Wspólne życie nie może być umową na czas określony, wspólne życie wymaga stu procent czasu, wymaga wieczności. Nikt nie jest klientem swojego związku, ale jego współtwórcą. Życie na próbę to relacja dwojga klientów świadczących wzajemne usługi. Nie ma w tym prawdy, dlatego nie ma w tym przyszłości. Małżeństwo zawsze zakłada wzajemne obdarowywanie, przekraczanie swoich ograniczeń, uprzedzeń, fobii – także, a może przede wszystkim, w sferze seksualnej. Wychodzimy sobie naprzeciw, odkrywamy swoje potrzeby, pragnienia, ale też swoje idiosynkrazje; uczymy się swoich ciał i swoich reakcji na dotyk i pieszczotę. Jeśli współżycie ma być radością, jeśli ma być czymś upragnionym i oczekiwanym, musi odbywać się w atmosferze pełnej miłosnej akceptacji, a nie na próbę… musi odbywać się w poczuciu pełnego bezpieczeństwa, a nie z lęku przed opuszczeniem… musi odbywać się w pełnej wolności dopuszczającej poczęcie dziecka, a nie w lęku przed niechcianą ciążą. Prawdziwa miłość usuwa lęk; prawdziwa miłość nie jest na próbę, jest na zawsze. Tylko prawdziwa miłość sprawia, że życie seksualne dwojga ludzi jest spełnione, ekscytujące i niecierpliwie oczekiwane.

  1. Antykoncepcja jest dopuszczalną metodą regulacji poczęć, zwłaszcza jeśli nie niesie ze sobą skutków ubocznych. Co złego może być w używaniu prezerwatywy?

Antykoncepcja nie dlatego jest potępiana przez Kościół, że szkodzi zdrowiu, ale dlatego, że deformuje ludzką miłość. W miłości małżeńskiej dwoje ludzi jest sobie równych; zarówno mężczyzna jak i kobieta są podmiotami swojego związku, potrzeby żadnego z nich nie są przedkładane nad potrzeby drugiego. Antykoncepcja niszczy tę zdrową symbiozę; sprawia, że kobieta staje się narzędziem przyjemności i potrzeb mężczyzny, podporządkowuje swoją fizjologię jego wymaganiom. W związku antykoncepcyjnym kobieta jest z góry obarczona winą za potencjalne nieplanowane potomstwo; na nią zrzucona jest odpowiedzialność za uniknięcie poczęcia za wszelką cenę. W takim związku pozycja kobiety zostaje zdegradowana wobec pozycji mężczyzny – ona ma być dostępną zawsze kochanką, dawczynią nieskrępowanej, nielimitowanej rozkoszy, natomiast on jest wyłącznie biorcą. Mężczyzna o mentalności antykoncepcyjnej nie jest zainteresowany swoją partnerką, nie rozumie jej potrzeb – i nie chce ich zrozumieć; nie wchodzi z nią w dialog, a jedynie wymienia bieżące informacje. Taki związek dwojga ludzi jest niepłodny zarówno fizycznie jak i emocjonalnie, a także duchowo. Antykoncepcja niszczy wszelką płodność; swoją drogą być może to jest jakieś wytłumaczenie dramatycznego kryzysu kulturowego społeczeństw Zachodu.

Warto również przypomnieć, że hormonalne środki antykoncepcyjne najnowszej generacji, tak zwane minipigułki, to z reguły środki wczesnoporonne. Ponieważ minipigułka zawiera tylko jeden hormon, progestagen, wywołuje co prawda mniej skutków ubocznych (takich jak np. zwiększenie masy ciała, depresja czy migreny), ale też ma mniejszą skuteczność antyowulacyjną. Dlatego właśnie jej główne działanie polega na zagęszczeniu śluzu szyjkowego i zmianie endometrium, czyli śluzówki macicy, w taki sposób, aby implantacja zarodka była niemożliwa i aby uległ on wczesnemu poronieniu.  Wiele kobiet stosujących minipigułkę jednak zachodzi w ciążę, są to jednak na ogół ciąże pozamaciczne, spowodowane  właśnie patologicznie cienkim endometrium.

Prawdziwa miłość zakłada, jak już wspominałam, zarówno równorzędność i równowartość obojga partnerów, jak i pełną wolność, przejawiającą się w akceptacji nie tylko swojej fizjologii, ale też potencjalnych owoców aktu seksualnego. Prawdziwa miłość jest zawsze wolna, płodna – nie tylko w sensie fizycznym i hojna, czyli otwarta na przyjęcie drugiego człowieka, w tym przede wszystkim poczętego dziecka.

Odwrót od antykoncepcji zarówno w sensie powrotu do fizycznej płodności jak i do przemiany myślenia może być długotrwały, ale zawsze warto ten trud podjąć.

  1. Abstynencja seksualna jest szkodliwa dla zdrowia. Czystość przedmałżeńska jest śmieszna, staromodna i niemożliwa do utrzymania.

Ciekawym przejawem współczesnej popkultury życia codziennego, jest niezwykle mocny nacisk kładziony na higienę i fizyczną czystość ciała ludzkiego. Nowoczesny człowiek wręcz obsesyjnie dba o higienę – domowe łazienki przestają już być łazienkami, a stają się salonami kąpielowymi wypełnionymi po brzegi najnowocześniejszymi gadżetami sanitarnymi oraz wymyślnymi mydłami, szamponami, balsamami i olejkami. Czystość się celebruje: bierze się kąpiele przy blasku świec i kieliszku szampana; łazienkowe telewizory i systemy głośników pozwalają na delektowanie się w wannie filmami i muzyką. Jesteśmy społeczeństwem ubóstwiającym higienę. Nie mamy wątpliwości, że brud jest nieestetyczny i szkodliwy dla zdrowia. Człowiek zmęczony, spocony i spracowany z ulgą wchodzi pod orzeźwiający prysznic. Kilka minut takiego tuszu wystarczy, aby każdy poczuł się odświeżony nie tylko na ciele, ale też w pewien sposób oczyszczony wewnętrznie.

Skąd ten przydługi wstęp? Otóż przy całym nacisku na sprawy higieny ciała, człowiek współczesny kompletnie lekceważy czystość moralną. Dziewictwo jest przedmiotem kpin i powodem do wstydu. Przeróżni pop-psychologowie, na łamach kolorowych czasopism i programów śniadaniowych, wmawiają ludziom, że abstynencja seksualna, celibat i czystość są objawami patologicznymi, nienormalnymi, chorobowymi. Mark Gungor, amerykański doradca małżeński i pastor, spointował to następująco: „Nikt jeszcze nie umarł z powodu braku wytrysku… nie widziano jeszcze świadectwa zgonu z oświadczeniem: Śmierć z powodu braku wytrysku”. Abstynencja nie tylko nie jest szkodliwa dla zdrowia, ale wręcz przeciwnie – sprzyja zdrowiu fizycznemu, psychicznemu i emocjonalnemu; wzmacnia poczucie własnej wartości i pewności siebie, chroni przed chorobami przenoszonymi drogą płciową, pomaga osiągnąć pełną dojrzałość w męskości lub kobiecości. Łatwiej jest zaufać osobie, która pod każdym względem panuje nad sobą, niż takiej, która ulega wszystkim swoim popędom. Jeżeli mężczyzna w narzeczeństwie potrafi uszanować integralność fizyczną swojej narzeczonej, pomimo wszelkich pokus i trudności, staje się człowiekiem, któremu z pełnym zaufaniem można powierzyć swoją przyszłość, a także uczynić go ojcem swoich dzieci. Kultura, która za swoje motto przyjmuje słowa „róbta, co chceta” sprawia, że człowiek żyje w sprzeczności z wrodzonym każdemu prawem naturalnym. Człowiek intuicyjnie czuje, że czystość moralna jest cenna, ale słysząc zewsząd zaprzeczenie tego przekonania, pogrąża się w swego rodzaju schizofrenii. Ponieważ wewnętrznie czuje się zbrukany i nie w porządku, brak czystości moralnej rekompensuje sobie – do pewnego stopnia – hiper-czystością fizyczną. W pogoni za wewnętrznym poczuciem bycia w porządku, podejmuje różnego rodzaju terapie i psychoterapie, które utwierdzają go w jego wyborach i mówią – jesteś ok.

Jedyną instytucją, która idzie pod prąd tym stereotypom jest Kościół, który nadal trzyma się mocno nauczania o wartości czystości i dziewictwa, o wartości męstwa w pokonywaniu samego siebie. Dziewictwo pozwala kobiecie zachować nietknięte ciało dla ukochanego człowieka, pozwala jej na obdarowanie swojego męża najcenniejszą rzeczą, jaką posiada. Podobnie mężczyzna, chroniąc swoje dziewictwo dla najważniejszej kobiety swojego życia sprawia, że ona naprawdę czuje się jak „Miss Ziemia”, jak królowa, jak prawdziwa pani jego serca. Czystość jest jednym z najistotniejszych fundamentów dobrego związku i jednym z kluczowych warunków jego sukcesu, czyli trwałości.

O autorze

Katarzyna Głowacka

Mama piątki dzieci, babcia jednego wnuka; z zawodu doradca rodzinny, z upodobania blogerka (Mama w dużym brązowym domu) oraz nałogowa czytelniczka. Mieszka z rodziną w podwarszawskim Józefowie.

1 Komentarz

  • Tylko co zrobić w okresie laktacji? Karmię czwarte dziecko (prawie dwulatka) i doskonale wiem, że w mojej sytuacji metody naturalne nie są skuteczne (próbowałam!). Nie mam na razie siły na piąte, niedawno wróciłam do pracy w szkole, odstawić dziecko jest mi trudno i chyba jeszcze nie chcę. Białe małżeństwo? Też próbowałam, efekty były opłakane. Łatwo się udziela takich rad…

Leave a Reply

%d bloggers like this: