Tamten pamiętny dzień nazwałam „czarną środą”. Choć nie tak czarną jak „czarny czwartek”, to w moim odczuciu ta środa zasługiwała na swoje surowe miano.
Jechałam na kolegium redakcyjne do Radia. Zaczęłam moją podróż przy Politechnice. Okolice Politechniki Warszawskiej znam od dziecka, wiele razy przywołuję je w moich felietonach zupełnie tak, jakby ktoś wspominał swoją rodzinną wieś. Nasza codzienność to przeważnie cała masa studenckiej braci, jak przemieszczają się tabunami między budynkami uczelni a akademikami. Jeden to kompleks Riviery którą „budowałam” na pierwszych studenckich praktykach robotniczych (ha ha), a drugi – to plac Narutowicza z okolicami. Gdy są przerwy w nauce, ulice świecą pustkami, najwyżej laskowicze wychodzą po sprawunki, albo ludzie wyprowadzają psy na pobliskie trawniki (fuj!).
Do Gmachu Głównego przylega teren, niegdyś dziki parking, obecnie ogrodzony murem zarastającym winoroślą, a który wtajemniczeni nazywają, ze względu na owalny kształt – szczęką Rektora. Na ławeczkach pod lipami gromadzi się w dzień ucząca się młodzież a wieczorami okoliczne niedouki, na piwko. Takie klimaty.
Usiadłam na przystankowej ławeczce, a obok mnie dwóch żaków wymieniało informacje. Mieli otwarte notatniki, i coś tam sobie opowiadali. Siedziałam blisko, więc chcąc-niechcąc wszystko słyszałam. Jeden z nich zwierzał się drugiemu że przez najbliższy weekend będzie kończył jakieś tam opracowanie. Opowiadał że właśnie naciągnął jeden z wyników z 1,46 do 1, 20, i teraz już mu pójdzie z górki. I nawet mu nie zadrżał glos. A kolega przyjął to
ze z rozumieniem, bez żadnego komentarza, nawet jakby z aprobatą.
Ludzie! Co ja słyszę? Że młody człowiek, uczący się zawodu inżyniera (chyba) zamiast dociekać gdzie popełnił błąd bo mu się nie zgadza wynik, po prostu go… naciągnął. I bez najmniejszej refleksji przeszedł nad tym do porządku dziennego. A gdzie etyka i uczciwość? Gdzie rzetelność i przyzwoitość? Wreszcie gdzie ambicja naukowca i prawda badawcza? Przyznacie Państwo, że można się zdenerwować. Toteż i we mnie coś zabulgotało i wzburzyło się. Ale nadjechał mój tramwaj i to było koniec obserwacji. Ale pozostał niesmak i – co tu dużo mówić – rozpacz. Bo jaki z niego wyrośnie fachowiec? Pewnie taki jak w Katowicach gdy zawalił się dach nad wystawą z gołębiami, bo tam też podobno obliczenia były niedokładne.
Prawdziwy naukowiec, twórca, badacz, fachowiec – zawsze szuka prawdy. Zawsze dąży do doskonałości. Niestety teraz, w dobie Internetu kuszą łatwe rozwiązania. Ale gotowiec nie zastąpi czytania książek i własnego dociekania. Choć świat tak pędzi do przodu, że być może będą i inne drogi do zdobywania wiedzy niż tylko zadrukowany papier, lecz prawdy nie da się zaczarować.
I tak piękny, wiosenny dzień na przystanku zmienił się u mnie w czarną środę. Bo wiadomo, na kłamstwie człowiek daleko nie pojedzie. I nic do tego nie ma fakt, ze nikt nie widział i nie wie. Dlatego w przypadkach różnych katastrof oprócz zmęczenia materiału i podobnych przyczyn mówi się o czynniku ludzkim, który zawiódł. Co ciekawe, ten ludzki czynnik bywa zwykle jakimś tam obcym człowiekiem którego wytykamy palcami, lub co najmniej obwiniamy w duchu. Tak, tak,
Zawsze winni są ci inni.
Photo: Franck_Michel via Scandinavian / CC BY
Leave a Reply