Czas wciąż nas dotyka, kieruje naszymi planami, pośpiesza albo uspokaja, denerwuje (gdy go mało) albo wprawia w dobry nastrój (gdy go w nadmiarze). To ciekawe, że przywiązujemy wagę do celebracji wejścia w nowy rok kalendarzowy – chociaż, rozsądnie myśląc, wiemy, że to wszystko jest bardzo umowne, konwencjonalne, często obciążone bagażem dawnych tradycji i obyczajów, dziś już nie do końca czytelnych (można by zrobić kiedyś sondę, ilu ludzi wie, skąd wziął się zwyczaj strzałów i huków na Nowy Rok – zwłaszcza wśród skrajnych racjonalistów).
Intuicyjnie czujemy, że jest w tym wiele dobra – zawsze to jakaś okazja do jeszcze jednej refleksji nad swoim życiem, nad swoimi planami, postanowieniami (nigdy ich za wiele, chociaż te noworoczne trącą często pretensjonalnością, banałem). Z drugiej strony, to kolejna, bardzo zręczna, okazja do zupełnego pomijania przy tej okazji Pana Boga, Jego Opatrzności, wzywania błogosławieństwa itd. – bliskość niedawnych Świąt Bożego Narodzenia (jeszcze trwa oktawa!) kusi niewierzących, żeby bardziej akcentować „Sylwestra”, jako zupełnie świecką, bardzo ważna i wyjątkową celebrację, vide: świętowanie Nowego Roku w Związku Radzieckim i dalej w dzisiejszej Rosji, jako wydarzenie dużo ważniejsze niż Boże Narodzenie.
Jak zwykle w takich sytuacjach – łatwo o przesadę. Wydaje się zupełnie niebotyczne sumy pieniędzy na organizację masowych imprez; czy więcej z nich szkody, czy pożytku – nie osądzam, chociaż osobiście chyba wolę spędzić ten wieczór i noc w mniejszym gronie (co wcale nie oznacza braku dobrej zabawy), ewentualnie na jakimś fajnie zorganizowanym balu. Podobnie jak coroczny problem ze sztucznymi ogniami. Nie mam nic przeciwko jakimś rzeczywiście widowiskowym, profesjonalnym i po prostu ładnym pokazom fajerwerków, ani też wystrzeleniu symbolicznego „pudełka” z ogródka – ale strzelanie, ni w pięć ni w dziesięć już na kilka dni przed Sylwestrem, ale również kilka godzin przed tą wyjątkową północą, jest dla mnie niepojęte i po prostu głupie. O horrorze dla zwierzaków nie wspominając.
Nowy Rok bieży – a w jasełkach (jak głosi kolęda) leży, nieustannie, Jezus. Pan Bóg uświęca nasz czas i to jest dla mnie chyba jedyny ważny powód, żeby nie przechodzić nad Nowym Rokiem zupełnie obojętnie. Gdyby czas dla naszej historii zbawienia nie był tak ważny, gdyby tyle nie wspominano o nim w Piśmie Świętym, gdyby wreszcie liturgia nie była tak mocno w nim osadzona (to ciągłe przypominanie i uobecnianie tajemnic zbawienia) – wtedy można by nie przywiązywać do niego aż takiej wagi. A jednak…
Nie obieram sobie jakichś szczególnych postanowień noworocznych – niby dlaczego mam czekać aż na ten konkretny dzień; jeśli postanowienia są dobre, to powinny być przyjmowane jak najszybciej, a nie od święta. Ten rok będzie dla mnie ważny przede wszystkim z dwóch powodów, wyjątkowo prywatnych: jak Bóg da, skończę 30. rok życia – okrągłe rocznice zawsze trochę łatwiej ogarnąć, podsumować, objąć refleksją, bo to przecież nie oznacza, że z dnia na dzień dzieje się coś nagłego, bardziej ważnego (samo z siebie) niż gdy np. kończyłem 26 albo będę kończył 35 lat; wreszcie: to już ostatnie tygodnie przed narodzinami Basi. Cały ten rok jest już jakoś nią zaznaczony – albo przez oczekiwanie, albo, domyślam się, przez już zewnętrzne wchodzenie jej w życie naszej rodziny.
Mam nadzieję, że rok, który zaczął się kilka godzin temu, będę wspominał jako jeden z ważniejszych w moim życiu, lepszych, jaśniejszych. Każdemu, kto czyta te słowa, życzę tego samego – żeby było w nim dużo momentów, obrazów, do których będzie się chciało z czułością wracać i je wspominać; żeby codzienność była ożywiana miłością Boga i ludzi; żeby było więcej uśmiechu niż smutku i, oczywiście, żeby każdy z nas robił swoje, jak najlepiej.
Photo credit: EpicFireworks via Foter.com / CC BY
Leave a Reply