SPOŁECZEŃSTWO

Do niczego się nie nadaję…

Już od dawna wiem, że nie umiem porządkować starych notatek. Mimo to, jakby zapominając o wieloletnim doświadczeniu, któregoś wieczora postawiłem na wolnym kawałku stołu stare pudło wypełnione zapisanymi kartkami.

Wszystko przebiegało jak zwykle. Obok stołu postawiłem stary karton z uroczystym napisem „DO SPALENIA”, z drugiej strony stał zwykły kosz na śmieci. Nie minęła nawet godzina mojej pracy, gdy znów się zaczęło… Wziąłem do ręki starą kopertę, a z tej koperty powoli wyjmowałem pytania zapisane na kartkach różnego formatu. Na niektórych były zapisane daty… Sierpień 1988 roku. Zobaczyłem w pamięci tę grupę. Iza w bluzeczce, na której dowcipny projektant namalował deszcz padający z uśmiechniętej chmurki na zieloną trawę. Robert, który przyjechał w spodniach sięgających kostek, a wyjeżdżał po dwóch tygodniach w tych samych spodniach… sięgających połowy łydki. Renata, dziewczyna o twarzy zawsze zatroskanej i oczach wypatrujących dzieci, które trzeba pocieszyć albo zabawić, babć, którym można pomóc nieść worek z sianem, i pań, którym cokolwiek upadło na ziemię, aby z prędkością sprintera-olimpijczyka podnieść to i radośnie wręczyć. Byli jeszcze dwaj bliźniacy, Arek i Darek, zupełnie do siebie niepodobni, jeden śniady i wysoki, drugi malutki wątły jasny blondynek, była Sabina, która szybciej niż kasa w sklepie dodawała ceny zakupionych przez nas towarów, i jeszcze dwóch Wojtków i trzy Magdy, i… razem ponad dwadzieścia osób z rekolekcji sprzed 18 lat.

Pudło stało się nieważne. Znalazłem się w beskidzkiej wsi, gdzie spędziliśmy niemal dwa tygodnie, dla niektórych chyba najważniejsze w życiu. Pamiętam ich twarze, gdy czytając Pismo Święte, odkrywaliśmy, jak bardzo ważne rzeczy o naszym życiu są tam opisane. Pamiętam zażarte dyskusje, w których z młodzieńczą zapalczywością napadali na Pana Boga. I pamiętam to, co najważniejsze – wieczorne rozmowy, których skutki mam szczęście obserwować do dzisiaj.

Trzeciego dnia podczas wieczornej modlitwy widziałem, że z Izą coś się dzieje. Gdy wróciłem do pokoju, usłyszałem ciche pukanie. Iza płakała tak jak deszcz na jej bluzeczce. A ja się modliłem, aby ten płacz był tak samo ożywczy jak deszcz niosący życie trawie.

– Ja się do niczego nie nadaję! – wydusiła z siebie. Po chwili mówiła dalej: –  Jak tu przyjechaliśmy, to sobie obiecałam, że po modlitwie wieczornej nie będę nic mówiła, a już mi palców brakuje, aby zliczyć, ile razy przez trzy dni złamałam tę obietnicę. Na mamy imieniny, na Barbary, ponad pół roku temu obiecałam, że już nigdy nie podniosę na nią głosu. I guzik. Kilka razy znów musiałam ją przepraszać za głupie krzyki. Postanawiałam wiele razy, że nie przerwę prababci opowiadania sprzed lat, ale też nie wytrzymałam, gdy po raz chyba pięćsetny zaczęła mówić, jak to wybierali imię dla pierworodnego syna. Po co mam cokolwiek postanawiać, jeśli i tak to zniszczę?!!! Ja nie chcę już żyć, nie umiem sobie ze sobą poradzić! Jestem niesłowna, nieodpowiedzialna, głupia i niedojrzała!

Uśmiechnąłem się. Nie musiałem sobie długo przypominać wzruszenia, z jakim mama Izy opowiadała o jej zaangażowaniu w opiekę nad dziećmi tragicznie owdowiałej sąsiadki. Bez wysiłku przypomniałem sobie zachwyt wychowawczyni, która pełna dumy opowiadała o Izie jako o najlepszej uczennicy w całym liceum. Pozostawało użyć sposobów Ducha Świętego, aby Iza uwierzyła, że Pan Bóg sporo w nią zainwestował. Około trzeciej nad ranem, gdy już świtało, w jej sercu, tak jak na bluzeczce, ważniejszy był uśmiech chmurki i radość trawy, której deszcz daje życie.

Dzisiaj Iza, która z wyróżnieniem skończyła psychologię, jest kierowniczką domu dziecka i razem z mężem są członkami rady parafialnej.

Artykuł ukazał się w magazynie Tak Rodzinie

Foto: Engin Akyurt / Pixabay

O autorze

ks. Zbigniew Kapłański

Katecheta, rekolekcjonista, spowiednik, przed wstapieniem do seminarium uczył matematyki i informatyki w liceach warszawskich, jest prefektem Gimnazium i Liceum im. Cecylii Plater-Zyberkówny w Warszawie.

Leave a Reply

%d bloggers like this: