Monika i Tomasz Czechowscy są małżeństwem od 2002 roku. Mieszają w miejscowości Kaleń na terenie parafii Korytnica. Po ślubie usłyszeli, że dzieci raczej mieć nie będą. Jednak kilka miesięcy po diagnozie, bez leczenia i ku ogromnemu zaskoczeniu lekarzy, okazało się, że Monika jest w ciąży.
Zmagania z cholestazą
Ciąża nie przebiegała książkowo. Przez całe 9 miesięcy młoda matka wymiotowała kilka razy dziennie i była bardzo osłabiona. 1.10.2005, w terminie, na świat przyszła Gabrysia. Dopiero wtedy okazało się, że Monika miała cholestazę ciężarnych i to o ciężkim przebiegu. 3 tygodnie po porodzie trafiła do szpitala z zapaleniem trzustki. Nie dawano szans, że dożyje rana. „Pan Bóg miał jednak inny plan i wyzdrowiałam.” – wspomina. W 2008 była w kolejnej ciąży, niestety w trzecim miesiącu dzieciątko umarło. Po kilku miesiącach ponownie spodziewała się dziecka. Cholestaza dała o sobie znać – wymioty, słabnięcia i omdlenia były na porządku dziennym. Zagrożona poronieniem i przedwczesnym porodem przeleżała ciążę od 2 miesiąca do rozwiązania. 7.09.2009 na świat przyszedł Bartosz – przed terminem, ale zdrowy.
Zosia od ojca Dolindo
W 2015 roku Monika i Tomasz oczekiwali kolejnego dziecka. Wraz z radością przyszedł i niepokój, bo nawrót cholestazy był pewien. „W 12 tygodniu poszłam na USG. Zapomniałam już, że na tak wczesnym etapie widać rączki i nóżki. Radość była niepojęta.” – opowiada Monika. Jednak kiedy lekarz skończył badanie oświadczył, że podejrzewa bardzo poważne wady u dziecka – brak czaszki, powłok brzusznych, rozszczep kręgosłupa. „W ogóle nie rozumiałam co do mnie mówi. Radość, którą przed sekundą miałam w sercu została porąbana siekierą.” – wspomina Monika – „Wystawił skierowanie na badania prenatalne, by podjąć decyzję. <<O leczeniu dziecka?>> – zapytałam. <<O czym pani mówi? O zakończeniu ciąży.>> – wyjaśnił i dodał: <<Gdyby pani była moją żoną, to bym pani nie darował jeśli by pani badań nie zrobiła i nie zakończyła tej ciąży.>>” Monika nie pamięta jak wróciła do domu. Mąż ją zapewnił: „Kochanie, czy to dziecko jest zdrowe czy chore, jest jednym z nas i my je wychowamy. Trzeba znaleźć lekarza, który zajmie się tobą i nim.” „W sercu zadawałam sobie pytanie: Panie Boże, czy ja sobie poradzę?” – mówi Monika. Jeszcze tego samego dnia była u swojego kierownika duchowego. Wtedy po raz pierwszy w życiu usłyszała o modlitwie ojca Dolindo „Jezu, Ty się tym zajmij.” Ksiądz polecił, by jak najszybciej przyjechali na Mszę i w momencie ofiarowania oddali Panu Bogu całą ciążę i dzieciątko. Tak też zrobili. Tego samego dnia – „przypadkiem” – odwiedziła ich kuzynka i podała namiar na lekarza z Lublina, Macieja Barczentewicza, który – „przypadkiem” – przyjmuje na ul. Czechowskiej. Tam zostali otoczeni opieką i troską. Monika przechodziła ciążę bardzo ciężko: wymioty, zasłabnięcia, hospitalizacje, lęk że dziecko urodzi się chore. Noce były tak ciężkie z powodu nasilonych torsji, że niekiedy bała się, że nie dożyje rana. Towarzyszył jej silny lęk, że umrze i osieroci dzieci. Przyjmowała zastrzyki na podtrzymanie ciąży. „Pojawiła się diabelska pokusa – myśl, że jeżeli dziecko jest chore i organizm chce się go pozbyć, to dlaczego mamy na siłę je ratować?” – wspomina. Kapłan powiedział jej wtedy: „Po to Pan Bóg daje medycynę, by z niej korzystać i ratować życie. To twój obowiązek.” Bardzo dużo osób – i bliskich i zupełnie obcych – modliło się za Monikę i jej dziecko. Każdy dzień był walką fizyczną i duchową. Tomasz przez cały czas był dla Moniki ogromnym wsparciem, uspokajał, nieustannie powtarzał, że będzie dobrze. Dopiero później przyznał się żonie, że było wiele momentów, w których wątpił, że dadzą radę, że ona to przeżyje. Kiedy pod koniec ciąży zdrowie Moniki tąpnęło, za radą lekarza mąż zawiózł ją do szpitala w Warszawie. Tam lekarka nie przyjęła do wiadomości informacji o cholestazie i podejrzewając wadę serca lub guza mózgu skierowała Monikę do innego szpitala na badania. Po kilku godzinach, gdy spłynęły wyniki, z których wynikało, że trzustka kobiety przestaje pracować, przewieziono ją z powrotem do szpitala położniczego. Monika nie czuła ruchów dziecka, bała się, że cała wielomiesięczna walka o jego życie została przegrana w ostatnim momencie. Ale tego dnia na świat przyszła Zosia – żywa i zdrowa. Monika straciła przytomność chwilę po jej urodzeniu. Oprzytomniawszy nie chciała uwierzyć personelowi, że z dzieckiem wszytko jest w porządku. „Zosia nosi w sobie kawałek nieba. To dziecko jest radosne, pełne miłości do Maryi. Przypisuję to Panu Bogu i ojcu Dolindo.” Dziewczynka jest za mała, żeby znać trudną historię swojego przyjścia na świat i nie ma pojęcia o tym, że była zawierzona opiece kapłana z Neapolu, ale codziennie życzy sobie, żeby na dobranoc czytać jej książkę o ojcu Dolindo, którą kupiła jej babcia. „Niedawno powiedziała nam: <<Mamo, ja myślę, że ja byłam chora, tylko ojciec Dolindo wymodlił dla mnie cud. Ja go na modlitwie o to zapytam, on mi na pewno w końcu odpowie.>>”
Milionerzy
Monika zaszła w kolejną ciążę w 2018 roku. Mówiono, że jest nieodpowiedzialna. Celowały w tym zwłaszcza kobiety. Na adoracji zapytała: „Panie Jezu, czy ja nie nadużywam Twojego miłosierdzia?” Wtedy młodzież zaintonowała pieśń „Bo nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś życie oddaje, bym ja mógł żyć.” Chwilę potem pojawiła się myśl, że ma się modlić za wstawiennictwem św. Joanny Beretty Molli. Po wyjściu z kościoła szukała w telefonie informacji o świętej i od razu natrafiła na tą, że życiu Joanny towarzyszyły słowa: „Bo nie ma większej miłości…” Łatwo nie było, ale 3.05.2019 przyszła na świat Michalina. Przedwcześnie i gwałtownie, nie oddychając, ale wszystko szczęśliwie się zakończyło.
Kiedy Tomasz wraca z pracy do domu natychmiast biegną do niego Zosia i Michalina. Tulą się do taty, ściskają, opowiadają i zadają pytania. A on, zmęczony po całym dniu, mówi do żony: „Monika, patrzysz na milionera.”
Artykuł ukazał się w miesięczniku Tak Rodzinie.
Foto: Archiwum domowe rodziny Czechowskich
Piękna historia. Też ciężko przechodziłam cholestazę w trzeciej ciąży. Kiedy zaszłam w kolejną, lekarka powiedziała mi, że od 24 tygodnia czeka mnie szpital, bo cholestaza powtarza się w kolejnych ciążach. Zaczęłam modlić się o pomoc do ks. Jerzego Popiełuszki, akurat miałam coś do załatwienia na Żoliborzu. Cholestaza nie wróciła ani w czwartej, ani kolejnej ciąży, urodził się Antoś, a potem Jerzyk. Bardzo wiele zawdzięczam błogosławionemu ks Jerzemu, pomógł mi tyle razy!