Znam Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Częstochowie, na ulicy Kordeckiego. To tam, od wielu lat, gdy odwiedzałam zaprzyjaźnioną osobę, w niedziele chodziłyśmy na mszę św. Jest to taka szczególna okolica, za Jasną Górą. Bo moja przyjaciółka mieszka na świętej Kingi, a dokoła są też ulice: Św. Augustyna, Św. Kazimierza, Św. Moniki, Św. Teresy, Św. Jadwigi no i także – Św. Elżbiety. Jednym słowem – święta okolica! Teraz jest tam coraz piękniej i wszystko się rozwinęło w prawdziwą Dolinę Miłosierdzia, choć już tam nie jeżdżę. Co oczywiście nie znaczy że Bożego Miłosierdzia nie potrzebuję. Wprost przeciwnie – jest mi Ono niezbędne, żeby się tam znów wybrać, no bo wciąż czekają na mnie, a to zobowiązuje.
Miłosierdzie to nie tylko sprawy duchowe, ale i przyziemna rzeczywistość. I gdy rozważam naszą codzienność, i jej ułomności, to zaraz przypomina mi się niedawne uroczyste spotkanie w jakim uczestniczyłam, a właściwie – uroczyste pożegnanie, które uczciliśmy ucztą w lokalu, gdzie można było jeść wszystkiego do woli, a zapewniam, że wybór był niesamowity! Od przekąsek, po desery, łącznie z grillem na zamówienie. Ach, ta goloneczka!…. Nie wiem jak można systematycznie odwiedzać takie miejsca, bo to czyste samobójstwo z przejedzenia.
A po tym wszystkim wciąż nurtuje mnie pytanie, a właściwie dwa: czy słuszna jest filozofia: „Ile można tyle trzeba”, tak jak z tym jedzeniem bez granic. Czy jest może zupełnie odwrotnie: „Ile trzeba tyle można…”
Photo on Foter.com
Leave a Reply