Jeśli skupia się na swojej fizyczności, to mamy taką osobę która: nie jada pewnych rzeczy bo jej szkodzą, nie siada na zimnym kamieniu bo może dostać wilka, lub dostaje alergii od zapachu kadzidła.
U nas w Kościele Zbawiciela w Warszawie, mamy w dni powszednie Mszę w godzinie Miłosierdzia, czyli o 15.00, wraz z Koronką na początku. I pewnego dnia, gdy otrzymałam pewną tragiczną wiadomość, obiecałam tej osobie której to dotyczyło, że pomodlę się w jej intencji właśnie na tej mszy. Bo odwołanie się do Miłosierdzia Bożego było w tym wypadku jedyną właściwą opcją, wobec ogromu cierpienia.
Tegoż dnia przed południem umówiłam się z sąsiadką na zakupy. A że wyczerpały się moje finansowe podręczne zasoby, więc przedtem zaliczyłam jeszcze bankomat. I po tym wszystkim, mocno zziajana i już naprawdę „na ostatnich nogach” dotarłam wreszcie do domu. A jeszcze miałam przecież w perspektywie o godzinie 15-stej Kościół.
No i zaczęło się! „Po co iść, jak mogę się pomodlić do Miłosierdzia Bożego i w domu? No, nie mam sił, żeby jeszcze raz pokonać w obie strony te nieszczęsne schody!?”. Jednym słowem – cisnęło się do głowy tysiąc wymówek na usprawiedliwienie, żeby tylko sobie oszczędzić trudu. A wśród nich nagle olśnienie: „Przecież przyrzekłaś! Więc ten swój własny ból dołącz do mszy w intencji…” I wreszcie westchnienie” „Jezu, pomóż…”.
Oczywiście poszłam. Do przystanku jakoś dolazłam, zaliczając po drodze krzesełko przy budce z warzywami u pana Henia, żeby odsapnąć.
A wracałam – całkowicie uzdrowiona!
Nie wiem na czym to polega, i jak działa. Faktem jest, że czasem Msza Święta i Komunia, działają właśnie w ten sposób. Zauważyłam że dzieje się tak w Wielki Czwartek, jakby u progu Triduum Paschalnego. Było to 2-3 lata temu, gdy w zatłoczonym już kościele na długo przed nabożeństwem, właśnie w Wielki Czwartek, ledwie znalazłam miejsce siedzące na krzesełku. Oczywiście wolałabym siedzieć w ławce, bo łatwiej w niej klękać, ale nie było miejsc. Dużo ludzi, ścisk, duszno. Bardzo cierpiałam wtedy z niewygody i z powodu złej kondycji fizycznej, złego samopoczucia. Aż do momentu Komunii świętej. Po niej – jakby wszystko to ktoś odjął ode mnie czarodziejską różdżką. I tak jak przedtem myślałam nawet, czy w ogóle nie wyjść z kościoła, tak po tej Komunii – wszystko się we mnie wyciszyło, i mogłam już trwać na tym moim brzegowym krzesełku choćby przez całą noc.
W tym roku dopadły mnie problemy fizyczne związane z chodzeniem. Nawet kilka tygodni spędziłam w ogóle nie wychodząc z domu, oszczędzając się i kurując. A gdy już wyszłam, to wspomagałam się laską, taty. I w Wielki Czwartek tę laskę zostawiłam w domu. Nie była mi potrzebna. I nie jest potrzebna do dziś. Tak, tak, Pan Jezus to najlepszy Uzdrowiciel.
Odkąd postawiłam na duchowość, a było to już ładne kilka lat temu, moje życie całkowicie się odmieniło. Jak wiadomo, człowiek ma trzy podstawowe sfery życia: fizyczną, psychiczną i duchową.
Jeśli skupia się na swojej fizyczności, to mamy taką osobę która: nie jada pewnych rzeczy bo jej szkodzą, nie siada na zimnym kamieniu bo może dostać wilka, lub dostaje alergii od zapachu kadzidła. Jeśli kładziemy główny nacisk na psyche, to są tu takie elementy jak: osobiste szczęście, własny rozwój, percepcja świata, „mój brzuch”, energia kosmiczna, no i oczywiście asertywność, bo bez niej ani rusz.
Natomiast sfera duchowa już nie jest tak widoczna na zewnątrz, bo dotyczy relacji człowieka z Panem Bogiem. Czasem to co widać nie zawsze zgadza się z tym, czego nie widać, i odwrotnie. Albo dziwimy się dlaczego dany człowiek ma taką a nie Inną twarz, i dopiero dowiadując się o nim czegoś więcej, już wiemy.
Uczestniczyłam kiedyś w Rekolekcjach REO (dla niewtajemniczonych podaję że są to Rekolekcje Odnowy w Duchu Świętym, otwarte dla każdego chętnego), i w mojej wiekowej grupie dzielenia była pani, która opowiadała o sobie, jak to jest osobą grzeszną i marną, niedoskonałą, i jak daleko jej do chrześcijańskiego ideału. To była najpiękniejsza osoba jaką wtedy zapamiętałam, i miała twarz anioła.
Foto: pixabay
Leave a Reply