Przyjrzyjcie się uważnie, ile dzieci przyjeżdża do Chrztu w pięknych wózeczkach… z czerwoną wstążeczką.
Co ma wspólnego czerwona wstążeczka z Chrztem? Tylko w teorii – nic. W praktyce okazuje się, że w naszym kraju, uważanym za ostoję katolicyzmu, Chrzest święty może być obrzędem ochronnym, tradycją, okazją do świetnej imprezy i pochwalenia się maluchem, ale zaskakująco rzadko jest tym, czym jest w istocie: sakramentem, dzięki któremu nasze dziecko staje się dzieckiem Bożym.
Internet jest zalany pytaniami o Chrzest, ale myli się ten, kto sądzi, że te pytania dotyczą tego, jak realizować obowiązek podtrzymywania i umacniania wiary chrzczonego dziecka. Czy kobieta w ciąży może być matką chrzestną? Czy mężczyzna, który zamiast żony ma „partnerkę” może być chrzestnym? I dlaczego księża uważają, że nie? Czy ktoś może polecić księdza, który bez zbędnego marudzenia ochrzci dzieciaczka parze żyjącej „na kocią łapę”? Jak załatwić zaświadczenie o praktykowaniu, skoro się nie praktykuje? Po co dziecku na Chrzest kupuje się srebrną łyżeczkę?
Chrzest w świadomości społecznej to coś w rodzaju tajemniczego magicznego rytuału (wszak woda święcona wygoni Szatana!), który może i jest w swej istocie nieprzenikniony, ale jednak lepiej go odprawić, no bo gdyby tak miało się coś dziecku stać od tego niewygonionego Szatana… Trzeba dmuchać na zimne. Do tego babcia będzie szczęśliwa, a przy okazji można się pokazać i zrobić taką imprezę. Jeśli chodzi o chrzestnych to jakie to ma znaczenie, czy są katolikami? Brat musi być chrzestnym, bo to przecież rodzina. Najważniejsze to to, żeby chrzestni, w zamian za ten oddany im honor, dawali chrześniakowi wypasione prezenty (niekiedy wymagane jest wręcz, aby dokładali się do jego utrzymania).
Odprawianie obrzędu wygnania siły nieczystej, połączone z uroczystą ceremonią nadania imienia (ważne, żeby było modne, choć niektórzy zacofani księża wymagają jeszcze, żeby dziecko miało świętego patrona), nie przeszkadza oczywiście w uskutecznianiu innych tajemnych rytuałów „na wszelki wypadek”. W końcu: Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Chociaż w tym wypadku to raczej diabłu świeczkę, a Panu Bogu ewentualnie niech już będzie ten ogarek, no bo jakby co… A wiadomo, że przezorny zawsze ubezpieczony i lepiej dmuchać na zimne. Oczywiście większość mam gorliwie zapewni, że w żadne wstążeczki i spluwanie przez lewe ramię nie wierzy. Ale przyjrzyjcie się uważnie, ile dzieci przyjeżdża do Chrztu w pięknych wózeczkach… z czerwoną wstążeczką.
Na wszelki wypadek i dlatego, że dziadek musi z wujkiem się napić. I co to za Chrzest bez imprezy. Z przytupem.
W moich rejonach zdecydowanie akcent na tę imprezę przeważa. Nie chrzci się, dopóki nie ma zarezerwowanej dobrej sali itp.
Ja nie rozumiem tego zdziwienia. Pani Aleksandro, z tych 90% rzekomych Katolików w naszym kraju, może 20% prawdziwie wierzy i wie o co w ogóle chodzi. Także takie zjawiska były i będą dopóki w Polsce nie zmieni się „niedzielna” mentalność. I to, że katolikiem być wypada.
Tak tak… wedle różnych danych w Polsce od 60 do 70 procent ateistów chrzci swoje dzieci. Nie robią tego najczęściej „ze strachu” przed babcią czy mamą. Główną motywacją jest „na wszelki wypadek”. Może się przydać…Mój były proboszcz, z którym o tym rozmawiałem, świadom powszechności zjawiska sam wspominał o swoich dylematach w podobnych sytuacjach. Twierdził jednak, że ostatecznie mimo wszystko lepiej jest chrztu udzielić w takiej sytuacji bo jakoś tak może nieco łatwiej będzie takiemu ochrzczonemu ateiście w dorosłym życiu spotkać się z Bogiem.
Niestety wokół chrztu jest wiele zabobonów, co już stoi w sprzeczności z sakramentem. Z kolei roszczeniowość rodziców i uleganiu przez nich presji „trzeba ochrzcić” niestety pozytywnie na stan Kościoła nie wpływa. Takie pobudki nie rokuja dobrze w kwestii wychowania religijnego, niestety.