Jestem właścicielką dwóch nie zawsze uroczych kotów. Mają milusie mordki, miękkie futerko i uroczo się bawią sznurkiem. To ta lepsza strona.
Ta druga strona – to obsługa kotów – jedzonko, które trzeba kupić, czyszczenie kuwety, wożenie do weterynarza, jak zachorują. Poza tym, koty wychodzą na zewnątrz, łapią myszy (tymi milusimi mordkami), a z myszami łapią robaki, tarzają się nie wiadomo w czym i wnoszą do domu na łapach nie wiadomo co. Czasem nie pachną zbyt atrakcyjnie.
Jednak, przychodzi taki kot i mruczy. Siada obok i patrzy. PATRZY i MRUCZY….Opiera łapki o nogi pana i mrrr, mrrr, mrrr, trąca łapą i MRUCZY.
Jakże tu nie wziąć takiego kota na ręce? Jak nie pogłaskać?
Nawet mój mąż, który najwięcej na nasze koty narzeka, ulituje się czasem i weźmie takiego futrzaka na kolana. Jeśli jednak zauważy, że koty mu okazują za mało szacunku i zainteresowania, kiedy przychodzi do nich z jedzeniem, to wprowadza ograniczenia racji żywnościowych, żeby futrzaki przypomniały sobie, kto daje jeść i większą okazywały miłość …
Koty pomagają mi odkrywać Pana Boga.
Tak sobie myślę, że Pan Bóg też lubi jak człowiek mruczy do niego. Jak „mruczy” to weźmie, pogłaszcze – niezależnie od stanu ubrudzenia człowieka.
Jak człowiek za mało miłości okazuje, to czasem coś na jakiś czas odbierze, żeby się człowiek zorientował i przypomniał sobie, kto jest jego Panem. Wtedy z jeszcze większą przyjemnością nakarmi, pogłaszcze i weźmie na ręce…
Leave a Reply