Wszystko byłoby doskonale, gdyby nie kolędy…
W czwartą niedzielę Adwentu, czyli w czasie tęsknoty za „Bogiem, który zbawia”, gdy prorok Izajasz przepowiada przyjście Odkupiciela, a siedem Wielkich Antyfon adwentowych z każdym kolejnym dniem innym imieniem będzie nazywać Tego, który ma przyjść; wtedy, kiedy w liturgii dominuje fiolet – barwa pokuty – przemierzałem okolice katedry kieleckiej, w drodze z kościoła św. Jana Pawła II do Prastarej Świątyni. Usłyszawszy dobiegające z Placu Panny Marii melodie znanych kolęd, podążyłem pospiesznie (bowiem śnieg zacinał niemiłosiernie) w kierunku placu. Pomyślałem: „Pewnie znowu miasto robi dzieciom wodę z mózgu, ogłasza „Czas świąteczny”, niczym na Zachodzie, gdzie nie ma już świąt Bożego Narodzenia”.
Dotarłem na miejsce, rozejrzałem się i zdębiałem. Oczywiście były stragany, scena, reflektory i tłumek ludzi wspierany przez siostry zakonne rozmaitych formacji. Tak, tak… była to bowiem impreza zorganizowana przez znaną kościelną organizację charytatywną. Na straganach świece wigilijne czekały na przechodnia, pragnącego wesprzeć biednych, tłumek ludzi kręcił się wokół wspomnianych straganów i nabywał świecę za świecą, po placu kręcili się wolontariusze zbierający datki.
Wszystko byłoby doskonale (bo inicjatywa jakże szlachetna), gdyby nie kolędy… Cały spektakl przed katedrą, gdzie właśnie skończyła się suma i trwały przygotowania do następnej Mszy (nie muszę chyba tłumaczyć, że wszystko było słyszalne). Do dziś pamiętam, jak babcia tłumaczyła mi dobitnie: Nie wolno teraz [w Adwencie] śpiewać kolęd, bo to grzech! Dlaczego miała rację? Dziś tylu ludzi i organizacji próbuje, niczym zły Grinch z filmu zepsuć nam święta Bożego Narodzenia. Podczas gdy chrześcijanie śpiewają „Nie bądź zagniewany, Panie”, radio, telewizja, centra handlowe i Internet zalewa nas kiczowatymi śpiewkami w rytmie Jingle bells. Poganie przejęli Stajenkę! We Francji wydano zgodę (sic!) na ustawianie szopek bożonarodzeniowych, jednak nie mogą one wyraźnie sugerować uprzywilejowanej pozycji żadnej z kultur czy religii. Chyba nikt z nas nie wyobraża sobie szopki bez Świętej Rodziny. Wieści z Zachodu nas oburzają. A jednak nikt nie widzi, iż sami zmierzamy w tym samym kierunku, sprowadzając Boże Narodzenie do rangi powszedniego dnia „Okresu świątecznego”. Powstaje oksymoroniczny epitet „Święta Powszedniego”. Po prostu, po czterech (lub więcej) tygodniach słuchania kolęd i piosenek świątecznych, kiedy wreszcie nadejdzie oczekiwany Dzień Przyjścia Chrystusa, jesteśmy już tak zmęczeni i znudzeni klimatem świątecznym, że każde kolejne Jingle i każde następujące bells powoduje odruchy womitogenne, czyli wymiotne. Człowiek naszych czasów bardzo łatwo przyjmuje „radość świąt”, która jest oczywiście tanią wesołkowatością, a nie radością, którą Kościół nazywa osobnym terminem gaudium; radością, która bije ze słów Izajasza, „radością dojrzałą i głęboką, niekoniecznie oznaczającą banana na twarzy”. Odrzuca natomiast czas pokuty, bo wymaga on umartwienia. Tymczasem pokuta jest konieczna do owocnego przeżycia święta. Niczym panny głupie i nieroztropne ludzie kupują lampy, choinki, światełka, sprzątają dom, ale nie kupują oliwy, nie idą do kościoła, do spowiedzi… Oliwa w końcu się kończy. Kończy się „magia świąt”. Nadszedł Oblubieniec… Chyba wiemy, jak się to skończyło. Spowszednienie świąt w Europie powoli sięga zenitu. Nie doprowadźmy do tego, aby u nas, z naszej winy, doszło do tego samego.
Zażenowany ruszyłem z powrotem do domu. Mijając dworek naprzeciw kościółka seminaryjnego zauważyłem kolejny koncert kolęd. O tempora, o mores!
Fot. Andy Langager/Flickr/CC BY-NC 2.0
Leave a Reply