Jadąc na wakacje z dziećmi zwykle zabieramy ze sobą kilka rzeczy na tak zwany wszelki wypadek – plasterki, środek dezynfekujący, zapasowe ubranie, jakieś lekarstwa i inne rzeczy, które mogą, acz nie muszą się przydać.
Planując wakacje za granicą często wykupujemy ubezpieczenie zdrowotne. Ubezpieczamy nasze mieszkania i samochody. Słowem mamy różne „koła ratunkowe” na niespodziewane okazje.
Ostatnio byliśmy na weselu. Wchodząc do damskiej toalety spostrzegłam ku mojemu zdziwieniu „koszyczek ratunkowy”, przygotowany przez nowożeńców dla gości. Były w nim nie tylko plasterki i waciki, ale także pudry, lakier do włosów i paznokci, podpaski, tampony, perfumy, dezodorant i szereg innych rzeczy, które mogą się przydać w sytuacjach awaryjnych.
Przyszła mi wtedy do głowy myśl, że warto także mieć koszyczek ratunkowy dla małżeństwa.
Młodzi ludzie wstępujący w związek małżeński, często w ogóle nie myślą o tym, co niespodziewanego może się wydarzyć. Z wieloma małżeństwami o długim pożyciu jest podobnie. Jednak „koła ratunkowe” warto mieć zawsze na podorędziu, a pomyśleć o nich nawet przed wstąpieniem w związek małżeński.
Kiedyś takie myśli o kołach ratunkowych usłyszałam na jednym z kazań ks. Piotra Pawlukiewicza. Zachęcał on wtedy do tego by porozmawiać o tym co będziemy robić jak nas dopadnie jakiś poważny kryzys. Owszem wszystkiego przewidzieć się nie da, i scenariuszy na życie sobie nie napiszemy ale możemy sobie przygotować taki „koszyczek ratunkowy”.
Co powinno się w nim znaleźć? Bazą jest oczywiście relacja z Bogiem, sakramenty, wspólna modlitwa, dialog. Czasem w życiu jednak bywa różnie i z bazą też są problemy. Warto w koszyczku mieć grupę wsparcia w postaci zaufanych osób, które będą mogły nam pomóc. Takich co znają wartość sakramentalnego małżeństwa i nie doradzą – „rzuć to wszystko i układaj sobie życie z kimś innym”. W tej grupie poza znajomymi może się znaleźć sensowny ksiądz, psycholog, wspólnota, mądre lektury, nagrania konferencji o małżeństwie, mocne cytaty, modlitwy.
Małżeństwa rozpadają się coraz częściej i to także z błahych powodów. Sama znam kilka przykładów, gdzie związek „rozszedł się po kościach”, a strony mimo, że może nie chcą rozwodu, to także nie podejmują walki o małżeństwo, tłumacząc, że to nie ma sensu, albo, że za dużo zachodu. Z drugiej strony są małżeństwa uratowane z sytuacji po ludzku kompletnie beznadziejnych. Dla Pana Boga nie ma przecież rzeczy niemożliwych.
Zdjęcie: Pixabay
Leave a Reply