Opisałam niegdyś w pewnym felietonie jak to poddawałam się jakby autoiluzji. Miałam wagę, zwyczajną, mechaniczną. I pokazywała ona o trzy kilogramy mniej, niż było naprawdę. Najpierw o tym nie wiedziałam. Ale i potem pozostawiłam tę sprawę w spokoju, i cieszyłam się że jestem nieco lżejsza niż w rzeczywistości. W moim dzieciństwie ciotki czasem pytały, żeby powiedzieć która z nich wygląda grubiej. I znów był powód do cichej radości, jeśli odpowiedź była po ich myśli. Ja mam w domu, w korytarzu, takie stare lustro. I ono pokazuje – jak to się mawia – pozytywny obraz. Może trochę ze starości jest takie zamazane, i koloryt ma przygaszony. I bardzo korzystnie się w nim wygląda. Wszyscy lubią się w nim przeglądać. Ale w innym domu, a zwłaszcza w sklepowych przymierzalniach to wprost nie mogę na siebie patrzeć. Więc na ogół zadowalam się tym obrazem domowym, tak dla świętego spokoju duchowego. Żeby się już całkiem nie dołować.
Ciekawe jest więc, jak by można wobec tego opisać nasz własny wizerunek jaki oglądamy codziennie w łazienkowym lustrze. No bo trzeba się rano jakoś przecież ogarnąć, i bez lustra ani rusz. Co więc tam widzimy? A właściwie – kogo?
Ale jest to ważna sprawa. Bo niedawno znów przeżyłam podobną iluzję. Mierzę często ciśnienie, i ostatnio było nadspodziewanie niskie. Więc i czułam się świetnie. Bo lubię jak jest niskie. Trochę podejrzewałam że może być coś z tym aparatem nie tak jak powinno, ale nic nadzwyczajnego ze mną się nie działo, więc się tym nie przejmowałam. Lecz pewnej niedzieli poczułam się jakoś dziwnie i postanowiłam sprawdzić. Poszłam do apteki – na szczęście otwartej w niedzielę – jednak muszą być takie wyjątki – i niestety jakby wszystko się wydało. Stan mojego ciśnienia był dla mnie alarmujący. Natychmiast zakupiłam nowy ciśnieniomierz i zabrałam się za siebie. Stąd wniosek, że te iluzje o sobie samym czasem mogą okazać się zdradliwe i szkodliwe. Czyli – mówiąc prosto – lepiej znać prawdę.
Ale co zrobić gdy ta prawda boli? Gdy sprawia że cały urok życia staje się jakby skażony? Myślę że i na to może być jakieś proste lekarstwo. Tylko trzeba chcieć je zastosować. Bo przecież nie na darmo mawia się, że każdy medal ma dwie strony. W domyśle – stronę dobrą i stronę złą. No, może nie tak dosłownie, może chodzi o stronę optymistyczną i pesymistyczną. I tak, zaczynając od porannego lustra, gdy będziemy spoglądali na swoją zmęczoną życiem twarz licząc zmarszczki, to postanówmy sobie że będziemy się więcej uśmiechali, a tych zmarszczek nie będzie tak widać bo się roztopią w uśmiechu. Co do tuszy to pocieszmy się że zanim gruby schudnie, to po chudym już nie będzie śladu… I tak dalej.
Najtrudniej jest z duchem jako takim. Jak wykrzesać z siebie optymizm by móc zarażać nim innych? Bo na tym to przecież polega. Ale przede wszystkim jak go pobudzić w sobie. W tym momencie przypominam sobie cały ciąg życia, te wszystkie doły i góry, które już się pokonało. I tak sobie myślę, że tak wiele się udało, tylu wyzwaniom człowiek sprostał. Owszem, bywało źle, ale przecież potem znów się stawało na nogi. Więc cóż znaczy że dzień dzisiejszy wydaje się taki trudny do przeżycia. Przecież jutro już i on przeminie, i może nawet nie będziemy o nim pamiętali.
Leave a Reply