Takiego prezentu nikt się nie spodziewał. Nie czekał na nas pod choinką, chociaż dostaliśmy go w wigilijny wieczór. Czy wiedzieliśmy co dostajemy? No jasne, że nie, nawet nie potrafiliśmy sobie wyobrazić ile może sprawić radości i jakie będzie miał znaczenie dla naszych synów i dla całej naszej rodziny.
Ale po kolei.
Tamtego roku Wigilia odbywała się w domu siostry mojego męża. Ledwie żeśmy się zmieścili przy stole, bo rodzina jest dość liczna i stale się powiększa, witając w swoim gronie zięciów i kandydatów na zięciów (na synowe będziemy musieli jeszcze parę lat poczekać) oraz dzieci. Była zupa grzybowa z łazankami, ryba po grecku, wspaniałe śledzie pomysłu i wykonania mojej teściowej, smażony karp, postna kapusta. Szwagierka uwijała się w kuchni, wspomagana przez pozostałe kobiety z rodziny. Pamiętam ją jak spowita w kłęby pary zagląda do garnka z pierogami – ugotować taką ilość i ich przy tym nie przegotować to sztuka. Potem na stole pojawiła się świąteczna klasyka deserowa – sernik, makowiec, pierniczki, drożdżowe. I oczywiście kompot z suszu.
Pociechy nam już nieco wyrosły, więc przy stole nie czuło się tego nerwowego oczekiwania na prezenty jakie jest udziałem rodzin z maluchami. Nasze dzieci doceniają już i smak wigilijnych potraw i przyjemność rozmowy z bliskimi przy stole.
Gdy przyszedł czas na obdarowanie się prezentami usiedliśmy wokół choinki – starsi na kanapie i fotelach, młodsi na dywanie. Odwijaliśmy paczki z błyszczącego papieru, żeby znaleźć w nich książki, swetry, kubki, domowe dżemy i różne inne miłe upominki. Potem popróbowaliśmy naszych sił w kolędowaniu. Nikt by nas nie zatrudnił, żeby uświetnić naszym śpiewem Christmas Party, ale byliśmy z naszego wykonania kolęd i zadowoleni i nieco rozbawieni zarazem.
W salonie u szwagierki stoi stare pianino. Kupione dla mojego teścia, gdy był jeszcze dzieckiem. Kiedy po kilku latach zniechęcił się do nauki i przestał chodzić na lekcje, stało przez długie dziesiątki lat w jego rodzinnym domu, ku uciesze pokoleń dzieci z rodziny, grających na nim własnego pomysłu „melodie”, gdy tylko udało im się do niego dostać. Po przeprowadzce do domu szwagierki pianino nabrało nowego blasku – zostało odnowione, nastrojone i jest używane przez szwagra. Jako dzieciak marzył o tym, żeby mu pozwolono uczyć się gry, ale jego ojciec – radiowiec – po powrocie z pracy chciał mieć w domu ciszę, więc chłopięce marzenie pozostało niespełnione. Ale talent i zainteresowanie muzyką pozostało. To on tej pamiętnej Wigilii zaczął naszego młodszego syna uczyć prostej melodii i młody błyskawicznie ją podłapał. Wtedy szwagier już nam nie odpuścił i dopóty staliśmy i rozmawialiśmy o tym jaka wspaniała jest nauka muzyki i umiejętność grania na instrumentach, aż zobaczył w moich i męża oczach akceptację dla tego zaskakującego pomysłu.
Potem wszystko działo się już szybko. Syna przesłuchała nauczycielka pianina, potwierdziła, że ma słuch, zorientowała się, że ma chęć do nauki i od nowego semestru rozpoczęły się lekcje. Ale to nie koniec tej historii.
Do pianina coraz częściej zaczął siadać starszy syn – licealista, którego nie podejrzewaliśmy o takie zainteresowania, szczególnie po wcześniejszej, nieudanej przygodzie z gitarą. Przez pół roku uczył się sam. Od nowego roku szkolnego już obaj bracia pobierali lekcje gry i szybko od prostych utworów przeszli do tych melodii, które ich interesowały – bardzo często fragmentów ścieżek dźwiękowych z filmów lub gier komputerowych. Starszy brat zaczął doganiać młodszego. Dziś najbardziej lubię te momenty, kiedy starszy syn po męczącym dniu w szkole (w końcu to klasa maturalna), siada przy pianinie i gra, żeby odpocząć i zrzucić z siebie stres.
W tym roku po raz trzeci chłopcy akompaniowali nam do rodzinnego kolędowania. Już zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić, już ich kolędowanie stało się elementem rodzinnej tradycji, ale szwagier uśmiecha się pod wąsem za każdym razem, kiedy siadają do pianina 🙂
Photo by Clark Young on Unsplash
Leave a Reply