Wiara

Niezwykłe życie Erzsébet Galgóczy

W Polsce niewiele osób słyszało o Erzsébet Galgóczy i z jednej strony szkoda – bo to postać nietuzinkowa, święta oraz żyjąca w naszym kręgu kulturowym i nam współczesna – a z drugiej jest szansa ten brak nadrobić, bo właśnie na polskim rynku ukazała się biografia węgierskiej mistyczki pt. Miłość nie zna granic.
Już na wstępie warto zaznaczyć, że książka jest napisana ciekawie, ładnym językiem i bardzo dobrze przetłumaczona, co niestety wciąż nie jest standardem, jeśli chodzi o żywoty świętych. Składają się na nią zapiski samej Erzsébet oraz świadectwa osób ją znających. Całość poprzedzona jest wstępem ks. Roberta Skrzypczaka, który wprowadza w nim czytelnika w trudną tematykę cierpienia wynagradzającego, bo Erzsébet, podobnie jak Ojciec Pio, nosiła stygmaty oraz brała na siebie cierpienia innych ludzi. Jej życiowym zadaniem było cierpieć w intencji dusz zagrożonych zatraceniem oraz za swoją ukochaną Ojczyznę – Węgry.

Węgierska mistyczka żyła w latach 1905 – 1962. Jej zapiski, powstałe z nakazu kierownika duchowego, rozpoczynają się od opisu dzieciństwa. Była dziesiątym z jedenaściorga dzieci swoich rodziców. Większość jej rodzeństwa zmarła zaraz po urodzeniu lub w pierwszych latach życia. Kiedy z tego świata odszedł też ojciec 2-letniej wówczas Erzsébet, w domu została matka z czwórką dzieci. Mama późniejszej stygmatyczki była głęboko wierzącą osobą, ale mała Erzsébet od najwcześniejszych lat wykazywała niezwykłe jak na swój wiek zainteresowanie sprawami wiary oraz pragnienie męczeństwa. Jak niezwykłym była dzieckiem świadczy jej opowieść z czasów wojny 1919 roku. 14-letnia dziewczynka jest świadkiem rozmów dorosłych, zamartwiających się o monstrancję, puszkę konsekrowanych Hostii oraz szaty i naczynia liturgiczne pozostawione w ostrzeliwanym kościele. Nikt z dorosłych nie odważył się na samobójczą wyprawę do świątyni. Dziewczynka, wiedziona pragnieniem udowodnienia Jezusowi swojej miłości i to udowodnieniem poprzez męczeństwo, przez kilka dni szykuje się do tej ekstremalnie niebezpiecznej eskapady, aż w końcu wyrusza ratować Jezuska. Biegnie przez ostrzeliwany most, zostaje poturbowana przez żołnierzy rozgniewanych jej ryzykanctwem, ukrywa się w ostrzeliwanym, pełnym pyłu kościele, gdzie udaje jej się wydostać monstrancję oraz komunikanty z zamkniętego tabernakulum i przepływa rzekę, by dotrzeć z powrotem do domu. Gdy się tam zjawia jej matka oraz zebrani ludzie właśnie ją opłakują, pewni że dziewczynka straciła życie w wyniku bombardowania. Z niedowierzaniem słuchają jak opowiada o tym, gdzie była i Kogo przyniosła do domu. 

Punktem zwrotnym w życiu Erzsébet jest ciężka choroba, która dotyka ją w 1920 roku i kładzie do łóżka. Dziewczynka intensywnie modli się o uzdrowienie, ale z czasem zaczyna do niej docierać, że nie wyzdrowieje i nie będzie chodzić. Musi się pożegnać z marzeniami o zostaniu nauczycielką, zakonnicą i misjonarką. Bóg ma dla niej inną misję, ale młodziutkiej Węgierce niełatwo ją przyjąć. Z czasem nauczy się, że „najwyższą wartość w niebie i na ziemi ma cierpienie” i że „nie ma miłości bez cierpienia”, a ona nade wszystko kocha Jezusa i to Jemu pragnie sprawiać radość, Jego wolę pełnić. Z tej miłości da się ogołocić ze wszystkiego, ale też zostaje obdarzona niezwykłymi łaskami – jej przyjaciółką, przewodniczką i opiekunką na mistycznej drodze zostaje sama Matka Boża, którą Erzsébet na Jej życzenie nazywa Marysieńką. Po latach od swojego zachorowania mistyczka zanotuje: „Nie ma na ziemi człowieka, z którym chciałabym się zamienić, nawet dzisiaj, gdy w moim ciele nie ma nic zdrowego.”

W pamięci osób, które ją znały Erzsébet Galgóczy zapisała się jako bardzo miła, ciepła osoba, pełna współczucia i zrozumienia dla innych, silna, nie uskarżająca się na swoje liczne dolegliwości, a do tego gościnna oraz potrafiąca świetnie gotować i piec na przystawionej do swojego łóżka kuchence. Ci, którzy byli świadkami jej ekstaz i widzieli jej stygmaty, odchodzili od jej łóżka przekonani, że Bóg jest i Niebo istnieje naprawdę.

W swoim wstępie do książki ks. Skrzypczak napisał „Ta książka jednych zgorszy, innych zaś zafascynuje, w każdym razie nikt nie pozostanie wobec niej obojętny” i mogę się podpisać pod tą opinią. To pozycja trudna, bo trudno jest człowiekowi, może szczególnie człowiekowi współczesnemu, żyjącemu w dostatku i wygodzie, pogodzić się z cierpieniem i trudno znaleźć w nim sens. Ale zarazem dla osób wierzących jest to jedna z tych pozycji, które przeczytać warto, może nawet trzeba, żeby nie pozwolić swojej wierze zamienić się w letnią, niestrawną papkę, jaką moim zdaniem staje się „wiara”, w której nie ma miejsca na akceptację Bożej woli, jeśli ta stoi w sprzeczności z naszą.

Erzsébet Galgóczy, Miłość nie zna granic. Życie i cierpienie największej węgierskiej stygmatyczki, Fronda, Warszawa 2020

O autorze

Marta Dzbeńska-Karpińska

Z wykształcenia politolog i manager, z wyboru fotograf i dziennikarz. Autorka książki i wystawy „Matki: mężne czy szalone?” Żona i mama trójki dzieci. Fanka czarno-białej fotografii analogowej. Bardzo lubi ludzi, spacery i muzykę, a niekiedy także gotowanie.

1 Komentarz

  • Przerażają mnie takie historie… Może dlatego, że widziałam śmierć mojej mamy i siostry, zmarły na raka. Czy naprawdę cierpienie ma taką wartość? Ja wolałbym go uniknąć.

Leave a Reply

%d bloggers like this: