Fot. Maria Sawicka |
Styczeń usiadł w bujanym fotelu i zapatrzył się na trzaskający złotymi iskierkami ogień w kominku. Otulony baranim kożuszkiem nie czuł zimna. Wręcz przeciwnie, było mu nawet za gorąco. Tegoroczna zima znowu kaprysiła. Zamiast porządnie sypnąć śniegiem i zmrozić zimnem, popadywała londyńską mżawką albo zalewała się łzami jak listopad. Temperaturę też miała niezimową, i przyroda przez to głupiała, trwając w zawieszeniu między jesienią a wiosną.
Styczeń już kolejny rok nie mógł się z zimą dogadać. Dochodziło nawet między nimi do kłótni, które można było usłyszeć w szalejącym wietrze o takiej sile, że łamał gałęzie i wyrywał z morza spienione fale. I chociaż Styczeń starał się przekonać zimę, że tak być nie powinno, ona trwała przy swoim. Uparta królowa, z sercem bynajmniej nie z lodu.
Wściekał się, ale ją rozumiał. Czuła się zraniona, bo ludzie ją zawiedli. Cokolwiek by nie zrobiła, zawsze na nią narzekali. Gdy sypnęła białym puchem, okrywając delikatnie świat i zmieniając go w miasteczko Pana Andersena marudzili, że za dużo śniegu, że drogi nieprzejezdne, że ślisko i nie ma gdzie zaparkować. I jeszcze, że dni takie krótkie i bez słońca, w ogóle tak jakoś ponuro, i kiedy ta Wiosna już się pojawi… A Zima, aby spełnić ludzkie pragnienia roztapiała śnieg i zazieleniała pola, i nawet pączki na drzewach potrafiła rozbudzić i ptaki zachęcić do porannego śpiewu, żeby było jak na wiosnę. A wtedy ludzie znowu narzekali. Bo co to za zima, taka jak wiosna, i że kiedyś zima to była zimna, z mrozem i śniegiem; a teraz to dzieci nawet na sankach pojeździć nie mogą, no bo jak? A zima tego słuchała i smutniała, każdego roku coraz bardziej. I z każdym rokiem traciła chęć upiększania świata po swojemu, bo skoro nikt tutaj jej nie oczekiwał, dla kogo miała to robić? Przestała nawet zaglądać ludziom w okna i już nie wymalowywała na szybie mroźnych obrazów, bo do sztuki trzeba mieć serce, a zranione serce Zimy płakało i gorzkniało, kuląc się jak odtrącony pies, pragnący jedynie choć trochę ludzkiej sympatii…
Rozgrzany ogniem kominka Styczeń wstał i wyszedł przed dom, chłodząc się w wieczornym powietrzu. Rozgwieżdżone niebo tuż nad nim uśmiechnęło się do niego migoczącym blaskiem. Granat nocy otulił świat swoim miękkim aksamitem, narzuconym na wszystkie troski minionego dnia. Nowy Rok na dobre odnalazł już swoje miejsce i zadomowił w ludzkim życiu, zbierając plany i marzenia, które ludzie snuli i zamierzali zrealizować. Styczeń przyglądał się temu z uśmiechem. Lubił ten czas, który był początkiem i nową nadzieją. Odradzał na nowo wszystko to, co zdawało się już zapomniane, wyblakłe, niespełnione. Pierwszy z dwunastu miesięcy, który przyprowadzał ze sobą Nowy Rok; dający czas na wszystko i przynoszący człowiekowi białą niezapisaną kartkę, którą człowiek mógł stopniowo zapełniać, podejmując każdy kolejny dzień z banku życia.
Fot. Maria Sawicka
Leave a Reply