Edukacja

Personel pedagogiczny, czyli “chodź, ja cię nauczę!”

Pytają mnie czasem niektórzy, jak sobie radzę z uczeniem starszych dzieci w obecności tych młodszych. No bo przecież mali hałasują, łażą w kółko, nudzą się, podkradają kredki i zupełnie „nic nie rozumieją”.

Owszem, bywa że hałasują. Bywa, że odchodzą od stołu i idą zająć się swoimi sprawami. Najczęściej jednak siedzą w pobliżu, najlepiej pod stołem, i nadstawiają ucha. Nasza aktualna zerówkowiczka spędziła tak prawie dwa lata, pozornie bawiąc się czym innym. Kiedy – metaforycznie – wyszła spod tego stołu i zasiadła do oficjalnej edukacji zerówkowej, zaczęłyśmy od razu od połowy pierwszej klasy. Trzeba było tylko nadrobić drobne braki, wyćwiczyć kształt liter i ruszyła samodzielnie na podbój świata wiedzy. Czyta, konstruuje, wyszukuje informacje. Pracuje ile chce i kiedy chce, bo jest ciągle bardzo mała, o czym łatwo zapomnieć. Najczęściej po godzinie spędzonej na pracy własnej łapie przebiegającego w pobliżu czterolatka i mówi: „Chodź, nauczę cię czegoś”. I siadają, i omawiają na przykład Układ Słoneczny albo piszą cyferki. Najstarszy brat też ma zapędy pedagogiczne i uczy młodszych o królach. „Powtórz, Jad-wi-ga An-de-ga-weń-ska!”.

Nie to, że w związku z tym mam wolne i sączę kawkę – bo nadzoruję całość, wyjaśniam wątpliwości i czasem muszę ewakuować wierzgającego ucznia, który się sfrustrował, bo nie potrafi powtórzyć „Andegaweńska”, a nauczyciel nie odpuszcza. Ale i tak zyski dla obu stron są niepodważalne. Mali dowiadują się mnóstwa rzeczy i ćwiczą pamięć, duzi zaczynają rozumieć, czemu ich matka czasem traci cierpliwość i dostrzegają, jak wymagająca jest rola nauczyciela.
Zysk jest i dla mnie – bo wiem, że poziom wiedzy całej trójki jest w niektórych zakresach podobny i mogę na przykład opowiadać o różnych odmianach krzemienia – co wszystkich zaciekawi. Nawet Najmłodsza, którą wykorzystuje się do transportowania zbiorów geologicznych (odkryliśmy złoże krzemieni w najbliższej okolicy, a Młoda z rozkoszą zbiera kamyczki do plastikowego wiaderka).

To jest ogromna, niepodważalna zaleta tego naszego wspólnego czasu w ED – rosnące wzajemne zrozumienie i więź. To, że się lubią i sobie pomagają. Pomijając każde ideolo, które da się dorobić do własnych wyborów, to jedno mnie – w odniesieniu do naszej rodziny – przekonuje.

Photo credit: Tim & Selena Middleton / Source / CC BY

O autorze

Marcelina Metera

Żona, matka pięciorga, familiolog, po godzinach tłumaczy i redaguje, a po kolejnych godzinach działa społecznie (Stowarzyszenie Rodzin im. bł. Mamy Róży - www.mamaroza.pl).

2 komentarze

Leave a Reply

%d bloggers like this: