Historia

„Bo pięknie tańczył fokstrota…”

Kiedy Olga Iwanowna, porucznik Armii Czerwonej, została skierowana na staż do łagru, młody polski Żyd Mojżesz otrzymał właśnie wyrok zsyłki za profanację pomnika Józefa Wissarionowicza. Nie to, żeby Olga Iwanowna miała za wiele wspólnego z Armią Czerwoną, czy w ogóle z wojskiem, ale była właśnie świeżo upieczonym stomatologiem i jak każdy wyższy pracownik medyczny otrzymała tytuł oficerski. Teraz wyjechała daleko od domu, wszystko było nowe, trudne. Miała już za sobą ciężkie doświadczenia śmierci bliskich w czasie wojny, ale tu zobaczyła inny świat. Przez jej gabinet przewijały się znaczne ilości więźniów, jeden jednak się wyróżniał. Jako kobieta obdarzona znaczną urodą była, co prawda, przyzwyczajona do adoratorów, ale ten człowiek przechodził sam siebie, trochę ją złościł a trochę bawił tymi karesami. Nie to, żeby uległa jego zalotom od razu, ale jak mówi przysłowie: kropla drąży skałę i stało się faktem, że dentystka Olga Iwanowna do tego stopnia straciła głowę dla Mojżesza, zwanego przez nią Miszką, że w końcu nie tylko owym zalotom uległa, ale i naraziła głowę sprzeciwiając się łaskawej woli Józefa Wissarionowicza, uciekając z Miszką z obozu i ukrywając się z nim na Uralu przez wiele lat.

Zdążyły urodzić się im dwie córki, a Olga Iwanowna zaczęła też dorabiać się aureoli w stadle z mężem, który oddawał ludziom na ulicy wypłatę lub części garderoby, tłumacząc potem, że bardziej tego potrzebowali niż Olga czy Miszka, kiedy nagle dotarły do nich wieści o powszechnej amnestii po śmierci Józefa Wissarionowicza. Wtedy też nastąpił pewien zwrot, otóż Miszka chciał wracać do swojego kraju, do rodzeństwa. Tak też się stało. Przyjechali do Polski w 1956 roku wraz z całym dobytkiem i dwojgiem latorośli, z których jedna była jeszcze oseskiem. Niestety, na miejscu wynikły nieprzewidziane okoliczności: po pierwsze, część rodziny Miszki, ujmując rzecz dość oględnie, niespecjalnie była zachwycona ruskimi konotacjami, a po drugie, Miszka się pochorował. Lata życia w ciężkich warunkach odbiły się na jego płucach tak, że zmuszony był położyć się do szpitala. Stan zdrowia był poważny aczkolwiek nie rokował beznadziejnie. Żona krążyła z rosołami, lekarze postanowili poddać go eksperymentalnej terapii wycinając nie cały a kawałek płata prawego płuca. Istnieje prawdopodobieństwo, że wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby lekarz-eksperymentator nie wyjechał rychło po operacji na urlop. Wyjechał jednak.

W rok po przybyciu do obcego, odległego kraju, Olga Iwanowna została wdową. Nie znając języka, nie mając przyjaciół nasza bohaterka złożyła podanie o wizy wyjazdowe do ZSRR. Najpierw żyła oczekiwaniem ma rozpatrzenie wniosku, kiedy ten jednak się opóźniał zmuszona była zacząć sobie radzić. Dostała pracę i mieszkanie, poznała ludzi, nauczyła się mowy. Życie zaczęło się toczyć własnym torem. Po czterech latach niespodziewanie odebrała jednak list z informacją o możliwości powrotu do domu. Tylko gdzie właściwie był teraz dom? Rada czy nie, rozdała nagromadzony dobytek i zabrała dzieci w rodzinne strony. Przez kilka lat pracowała w szpitalu, cieszyła się sporym szacunkiem społecznym, powodziło jej się całkiem nieźle, dzieci podrosły, rodzina mieszkała niedaleko, słowem mała stabilizacja po latach poniewierki dała jej nieco wytchnienia, domek z ogródkiem, zadowolonych najbliższych. Do czasu.

Po pięciu latach od powrotu do Rosji, po dziewięciu latach od śmierci Miszki, Olga Iwanowna otrzymała nakaz zmiany obywatelstwa swojego i córek lub natychmiastowego powrotu do Polski. Wybierała się właśnie dopełnić formalności, kiedy opadły ją wątpliwości… Po raz kolejny w swoim życiu, ta wielce pragmatyczna niewiasta zrobiła coś, czego nie umiała racjonalnie wytłumaczyć: sprzedała czego nie mogła zabrać ze sobą, spakowała dziewczynki i wyruszyła w kolejną już podróż obejmującą kilka tysięcy kilometrów. Tym razem na stałe. Chociaż rodzina Miszki chciała potem zabrać ją ze sobą na Zachód, Olga Iwanowna została tu, przepracowała w łódzkim pogotowiu ratunkowym kolejnych kilkadziesiąt lat, mimo kilku propozycji nigdy nie wyszła ponownie za mąż. Często odwiedzała grób Miszki na żydowskim cmentarzu. Wychowała dwie córki i troje wnucząt. Zmarła w wyniku udaru dożywając nieomal dziewięćdziesiątki, w pięćdziesiąt trzy lata po swoim mężu.

Znałam Olgę Iwanowną ponad trzydzieści lat. Ładna, niska, dobrotliwa kobieta o stalowym charakterze. Nazywałam ją babcią Olą, po niej zresztą i ja zostałam Olą. Spędziła ze mną całe dzieciństwo oraz sporą część młodości. Swoim charakterkiem przyprawiłam ją o niejeden siwy włos na głowie. Czy marzyła kiedyś o wnuczce, która wychowa się w miłości do „Kamieni na szaniec”, która będzie także potomkinią weteranów wojny polsko-rosyjskiej, polskich zesłańców i w której ta polskość będzie naturalna jak oddech? Nie wiem, wątpliwe. Czy mnie taką kochała? Nad życie. Lubię czasem myśleć, jak bardzo skrupulatnie Bóg planował moje zaistnienie na tym świecie, skoro prowadził moich przodków tak zawiłą ścieżką, setki, tysiące kilometrów. A przecież to historia jedynie dwojga z nich…

Kiedy, jako mała dziewczynka, przesiadująca z babcią na pogotowiu zapytałam: „Dlaczego to wszystko zrobiłaś, dlaczego trzy razy wszystko dla dziadka porzuciłaś, dlaczego z nim uciekłaś?”. Powiedziała: „Bo pięknie tańczył fokstrota, jakbym latała”.

O autorze

Ola Jakubiak

Kompulsywna obserwatorka zajęta nieustanną analizą rzeczywistości, być może nie do końca bezstronna wobec rozmaitych ideologicznych i politycznych nurtów, bowiem nierozerwalnie związana z kulturą chrześcijańską. Fascynatka filozofii, teologii, polityki i publicystyki a nade wszystko miłośniczka i obrończyni życia w każdym wymiarze.
Uwielbia naturalną dietę, baśnie i spacery po plaży.

Leave a Reply

%d bloggers like this: