Nie lubię poradników. A zwłaszcza amerykańskich poradników. Zazwyczaj okazuje się, że są raczej ogłupiające, a stosowanie się do zawartych w nich rad to prosta droga w kierunku przepaści. Jeszcze bardziej nie lubię poradników z zakresu pedagogiki, bo jak się okazuje liczba osób, którym wydaje się, że wiedzą wszystko o wychowaniu dzieci (i koniecznie muszą się tym podzielić ze światem), a tymczasem wiedzą najwyżej jak dzieci krzywdzić, jest jeszcze większa, niż sądziłam. Niemniej jednak nie ustaję w poszukiwaniach autora, który sprawi, że ta moja niechęć do amerykańskich poradników o wychowaniu zniknie. I muszę przyznać, że Johnowi Rosemondowi właściwie się to udało.
„Poradnik dla zestresowanych rodziców” to jedna z tych książek, którą na początku miałam ochotę rzucić w kąt. A to dlatego, że autor jest zwolennikiem tezy, że istnieje tylko jeden dobry sposób wychowania. To zdanie działa na mnie jak płachta na byka, więc dalej czytałam właściwie tylko po to, żeby upewnić się, że pan Rosemond to kolejny wszechwiedzący zwolennik bicia dzieci „bo tak mówi Biblia”. I to jest największe zaskoczenie, gdyż jest akurat zupełnie odwrotnie. Zaskoczenie tak wielkie, że aż z rozpędu doczytałam do końca i nawet nie żałuję.
Autor „Poradnika…” jest psychologiem z wieloletnią praktyką, a także tatą i dziadkiem, co oczywiście nie pozostaje bez znaczenia w przypadku kogoś, kto zamierza wymądrzać się na temat wychowania (nigdy nie ufaj komuś, kto mówi ci, jak masz postępować z dziećmi, a sam nie miał okazji zaznać tego rozpaczliwego uczucia, że stworzył potwora). Jak na psychologa (bez obrazy, jeśli czyta to jakiś psycholog) myśli jednak zadziwiająco trzeźwo. Właściwie można śmiało określić go mianem psychologa-buntownika, który wyprzedza swoją epokę – choć to zapewne dziwne stwierdzenie w stosunku do kogoś, kto postuluje powrót do korzeni. John Rosemond bardzo wyraźnie widzi to, czego większość psychologów, pedagogów i ślepo wierzących w ich teorie rodziców nie zobaczy jeszcze pewnie bardzo długo. A mianowicie to, że postmodernistyczne podejście do dzieci prowadzi wprost do katastrofy. Rodzice, którzy boją się własnych dzieci i drżą o to, że jakimkolwiek bardziej zdecydowanym ruchem wyrządzą nieodwracalne szkody ich kruchej psychice, nie mają szans wychować zdrowych dorosłych.
Tymczasem, jak podkreśla autor, dzieci wcale nie rodzą się dziś inne (czyli oczywiście – trudniejsze) niż 30, 50 czy 100 lat temu. Nic też zasadniczo nie zmieniło się w kwestii tego, co wpływa na ludzi dobrze, a co źle. Problem tak naprawdę w ogóle nie leży w dzieciach, tylko w nas – rodzicach. I dlatego zamiast dawać rady jak zmienić swoje dziecko, John Rosemond radzi jak zmienić swoje podejście do wychowania. I tu właśnie pojawia się „jedynie słuszny” system wychowawczy, który powinnam zbojkotować. Ale nie bojkotuję, bo tymże systemem ma być wychowanie oparte na Biblii, czyli coś, co również w mojej opinii jest rzeczywiście „jedynie słuszne”.
Nie mogę jednak powiedzieć, żebym zgadzała się ze wszystkimi myślami autora. Na przykład powtarzane przez niego wielokrotnie twierdzenie, że aż do rewolucji kulturowej w latach 60. XX wieku nic w wychowaniu się nie zmieniało i z dziećmi postępowało się z pokolenia na pokolenie tak samo, wydaje mi się – delikatnie mówiąc – mocno naciągane. Postulat wychowania „zgodnie z tym, co mówi babcia” też nie do końca do mnie trafia, ale może to dlatego, że typowa polska babcia obecnego pokolenia dzieci mówi coś innego niż opisywany przez Rosemonda archetyp babci. Poza tym nie przekonują mnie wywody autora na temat poczucia własnej wartości, które ma jego zdaniem wyjątkowo zgubny wpływ na dzieci, i każdy mądry rodzic powinien przed tą iście diabelską cechą chronić swoje pociechy. Ale jeśli wczytać się w dokładne wyjaśnienia Rosemonda na temat tego, czym jest jego zdaniem wysokie poczucie własnej wartości, to trudno nie zgodzić się z tym, że cechą bardziej pożądaną jest raczej szacunek do siebie.
To jednak właściwie drobnostki, ginące w natłoku niezwykle trafnych refleksji na temat współczesnego modelu wychowania, spsychologizowanego do granic absurdu i stawiającego naturę relacji rodzic – dziecko na głowie.
I choć generalnie „Poradnik dla zestresowanych rodziców” może być ciekawą lekturą dla wszystkich (naprawdę, istnieją jacyś rodzice, którzy przynajmniej od czasu do czasu nie są zestresowani?), to jednak moim zdaniem jego najciekawszą cześć stanowi fragment o karaniu, czyli o… biblijnej rózdze. W końcu – jak słusznie zauważa sam autor, bo widać to sprawdza się tak w Polsce, jak i w USA – wychowanie zgodne z Biblią zazwyczaj kwitowane jest właśnie tak: „a, to chodzi o to, że trzeba dawać klapsy”. I tego typu genialne tezy przez chrześcijańskich speców od wychowania udowadniane są na podstawie kilku biblijnych cytatów. Rosemond podejmuje się natomiast udowodnienia tezy zupełnie odwrotnej na podstawie tych samych cytatów. Czy robi to przekonująco? Mnie przekonał, ale przyznam szczerze, że nie należałam nigdy do tych, których trzeba by do niebicia dzieci przekonywać.
Co najważniejsze, oprócz argumentów za tym, że kary cielesne nie są dobrą metodą wychowawczą „Poradnik…” zawiera też jasne wytyczne dotyczące tego, co robić, skoro mamy nie dawać klapsów. Nie ma tam jednak szczegółowych opisów technik postępowania w każdej sytuacji, która może nas spotkać jako rodziców. I dobrze, bo – jak pisze autor – takich precyzyjnych wskazówek nie daje nam także Biblia. Pismo Święte nie reguluje aż tak dokładnie całego naszego życia i nie nakazuje nam stawiania każdego kroku pod linijkę. Tak też jest z „Poradnikiem dla zestresowanych rodziców”. W całym tym „jedynie słusznym” sposobie wychowywania dzieci, który postuluje John Rosemond, nie chodzi przecież o stresowanie rodziców kolejną psychologiczną papką, według której jeden zły ruch sprawi, że nasze dzieci już do końca życia będą nieszczęśliwe. Najważniejsze jest to, że jeśli przestawimy nasze podejście do dzieci na takie, którego pragnie dla nas Bóg, to powinniśmy stać się rodzicami wystarczająco dobrymi, aby odetchnąć ze spokojem i wreszcie pomyśleć, że nie ma się czym tak stresować.
John Rosemend, Poradnik dla zestresowanych rodziców, Kraków 2015
Leave a Reply