Dla tych, którzy muszą mówić kazania
Dobra anegdota nie jest zła! Na ambonie warto od czasu do czasu sięgać do powiastek, które przykują uwagę słuchacza. Warto bowiem opowiadać w ciekawy i interesujący sposób, naśladując Tego, którego przypowieści trafiały/trafiają prosto w sercu. O miłosiernym Samarytaninie, o synu marnotrawnym, o siewcy. O pannach mądrych i głupich. O zaginionej owcy. Warto! Czasami źródłem takiej anegdoty jest serial telewizyjny:
W miejsce sympatycznego, poczciwego proboszcza na parafii pojawia się nowy ksiądz. Równie sympatyczny i miły, a zatem ludzie przyjmują go bardzo ciepło. Skoro taki sympatyczny i miły, więc wypada otoczyć go sympatią i miłością. Albo inaczej – jeszcze niczym nikomu nie podpadł, więc… nowy kapłan otrzymuje ogromny kredyt zaufania.
W poniedziałek, wtorek i środek nasz bohater rozmawia ze swoimi parafianami z uśmiechem na twarzy. Ale od czwartku wszystko się zmienia, widać, że kapłan w oczach smutnieje, coraz więcej czarnych wron wisi nad nowym proboszczem. Zaniepokojony kościelny przystępuje do misji ratunkowej:
– Jakieś problemy, Księże Proboszczu? – próbuje wyjaśnić tajemniczy smutek, który zagościł na obliczu kapłana.
– Ach, przygotowuję kazanie na niedzielę…
– Proszę się tak nie przejmować, poprzednik Księdza Proboszcza też miał problemy z pisaniem kazań.
Nowy proboszcz spiorunował swojego rozmówcę groźnym spojrzeniem i odparł:
– Ależ skąd! Napisałem już trzy wersje, ale nie wiem, którą wybrać!
Niestety, kaznodzieja może być takim arogantem, który uwielbia się wymądrzać. Uwielbia wzbudzać uwielbienie i pragnie być podziwianym. Kapłan arogant może i dobrze mówi, ale tym gorzej będzie odbierany. Taka postawa „wymądrzania” to naprawdę skrajna głupota. Pycha potrafi zniweczyć najmądrzejsze i najbardziej wzniosłe nauki. Bez pokory kaznodzieja sieje tylko plewy.
Równie fatalnym typem homilety jest kapłan rozrywkowy, kapłan clown, który za wszelką cenę chce „bawić” swoich słuchaczy. Taki kabaretowy kaznodzieja sprawia, że ludzie w kościele umierają ze śmiechu, ale… bez gwarancji zmartwychwstania! Przychodzą co niedziela do świątyni, jednak bardziej aby się zabawić aniżeli zbawić. Niby smutny święty to żaden święty (a śmiech to zdrowie), ale śmieszkowanie w świątyni… niekoniecznie!
Nie znaczy to, że kazania niedzielne powinny być ponure i koturnowe. Z gębą jak cmentarz, świata nie zbawisz, uczy Ojciec Leon Knabit, uśmiechnij się, człowieku! Uśmiech to najprostsza modlitwa pod słońcem, które codziennie od nowa uśmiecha się do świata. Ten uśmiech, podobny do uśmiechu Giocondy, to zaproszenie do wejścia w przestrzeń tajemnicy. Zaproszenie, by spotkać się z Tajemnicą, większą niż wszystko, co mamy w głowie i sercu. Reasumując, nie jest dobrze, gdy kaznodzieja sprawia wrażenie, że wszystko wie. Lepiej, gdy po wysłuchaniu kazania to ja chcę wiedzieć więcej. A najlepiej, gdy pragnę kochać więcej. Ostatnia księga Pisma (Apokalipsa świętego Jana) ciągle zaprasza, aby prowadziły nas wiara i radość. Z radosnym sercem biegnijmy z stronę Boga, który obdarza nas łaską wiary.
Nie lękam się narażenia na śmieszność, w oczach świata mogę być nawet clownem.
I nie przejmuję się opinią ludzi, szukam prawdziwej radości, a nie „pękania ze śmiechu”.
Pamiętam, że wielkie dzieła Boże zaczynają się czasem od pierwszego gorliwca, który nie daje za wygraną, bo wie, że początki zawsze są trudne, pojawia się lęk, że „wyjdzie głupio”, że się nie uda, ale… z Bożą pomocą zawsze podołamy! Jak Ojciec Jan Góra z młodzieżą z Lednicy! Święty dominikanin z manierami clowna, który tęsknił za mistyką (w książce Święty i błazen jego mentorem jest święty Jan Paweł II).
Reasumując, po raz wtóry, nie jest dobrze, gdy Tajemnicę chcemy „wyjaśnić” i „skomentować” swoimi wątpliwymi mądrościami. Nie jest dobrze, gdy Wieczność próbujemy „okrasić” żartami i humorem, aby tylko wielbiciele doczesności się „nie nudzili”. Skoro Pan Bóg uczynił z tajemniczości swoją wizytówkę, więc nie walmy tak prosto z mostu. Pamiętajmy o uśmiechu Pięknej Mony…
To jak w finałowym meczu, w którym wynik 3:3 i oto… ostatnia minuta spotkania. Milik wrzuca z wolnego piłkę na głowę Lewandowskiego, a ten – nieoczekiwanie – wycofuje futbolówkę na szesnasty metr, skąd Piątek nożycami pakuje ją prosto w okienko. 4:3…! Polska mistrzem świata! To wszystko za chwilę, już za chwilę, a na razie nasza futbolowa trójca uśmiecha się tajemniczo, niczym Mona Lisa Polacca.
Koniec przepisany z Pilcha, Jerzego Pilcha, wielkiego kibica Cracovii.
I trochę z Piotra Rockiego, którego „cieszynki” podziwiali wszyscy kibice.
W ostatnich dniach zakończyło się ich pielgrzymowanie przez ten świat.
Wracając do początku: święty clown lepszy jest niż bezbożny smutas. Mona Lisa też tak uważa…
A przy okazji, przypomnijmy sobie starożytny tekst WR-odzinny: Kościół jako Mona Lisa
Ilustracja: Cecylia Degas
Leave a Reply