Który to już tydzień? Trzeci czy czwarty? Tracę rachubę czasu. Przestałam liczyć dni, nie oglądam wiadomości, coraz rzadziej wyglądam przez okno. Gdyby nie moja mama, przegapiłabym przestawianie zegarków. I zaczynam się bać. Zwyczajnie, po ludzku.
Ale nie zakażenia. Jestem ostrożna, niczego nie lekceważę, ale nie ma we mnie lęku przed chorobą. Myję ręce, unikam wychodzenia z domu, kontaktuję się ze znajomymi przed telefon i maila – jest we mnie dużo spokoju. A jednak zaczynam się bać.
Kiedy pierwszy raz usłyszałam w telewizji, że zostają wprowadzone ograniczenia, obostrzenia i zakazy – słuchałam tego trochę z niedowierzaniem, ale i ze zrozumieniem. A teraz…
Kiedyś ta cała zawierucha się skończy. Może za kilka tygodni, może za miesiąc, dwa. Nie wiemy. Nikt nie wie … oprócz Wszechwiedzącego.
Zakaz (bo w praktyce tak to wygląda) uczestniczenia w mszy świętej w kościele i przyjmowania Najświętszej Eucharystii w sposób sakramentalny w wielu sercach spowodował ból i obudził tęsknotę, której nie da się uciszyć, bo z dnia na dzień woła coraz głośniej.
A kiedy będzie można do kościoła pójść – ilu z nas tam wróci? I czy nie będzie więcej takich, którzy powiedzą: jak widać – można żyć bez kościoła i bez paciorków klepanych przed i po mszy. Można obejrzeć transmisję i być w kościele bez wychodzenia z domu. Można – jak już bardzo chcecie – w tym uczestniczyć z nogą założoną na nogę i z kubkiem kawy w ręku. Przez Internet czy telewizor i tak nikt nie zobaczy. Po co wam ta cała szopka, to coniedzielne chodzenie na mszę? To jakiś zabobon. Nie ma Boga, bo jakby był, to nie byłoby tej pandemii, nie byłoby chorych i umierających…
Boję się tego. Że wielu z nas nie wróci, nie zacznie od nowa, nie uwierzy mocniej.
Mam nadzieję, że się mylę.
Od powietrza, głodu, ognia i wojny… od codziennego odchodzenia od Ciebie… od bez-wiary i bez-wdzięczności – wybaw nas, Panie.
Obraz Zia Tabarak z Pixabay
Leave a Reply