Dzisiaj, jakby wszyscy mijający nas ludzie, zobaczyli matkę wielodzietną po raz pierwszy w życiu. Są wakacje i w ramach „nowych wrażeń” wymyśliłam, że pójdziemy na nasz miejski bazarek, aby dzieci zobaczyły, jak się robi warzywno-owocowe zakupy.
Było pięknie. Słońce świeciło.
Dzieci były zachwycone spacerem, tym bardziej, że na koniec wyprawy obiecane były lody i plac zabaw.
Przypadek pierwszy:
Idziemy już uliczkami bazarku, gdy za plecami słyszę:
– Niech pani patrzy, ona jedna i czworo dzieci. Ile to pieniędzy. Dwa tysiące idzie! – mówi pan sprzedający przyprawy do pani sprzedającej jajka.
Odwróciłam się i mówię:
– Czy myśli pan, że moje dzieci urodziły się w ciągu tego ostatniego roku, jak funkcjonuje program 500+?
– No, nie! Niech się pani nie obrazi, ale ile to pieniędzy!
Cóż, uśmiechnęłam się do pana i poszliśmy w kierunku straganów.
Przypadek drugi:
Kupuję warzywa. Dzieci zobaczyły czereśnie i głośno wyrażają swój podziw nad ich wielkością i czerwienią.
– Mamo, kup czereśnie – prosi Klara.
– Dobrze, poproszę kilogram czereśni – mówię do sprzedawcy.
– To pani dzieci? – pyta pan.
– Tak – odpowiadam.
– To dla pani dwa kilogramy za dwadzieścia złotych – dodaje uśmiechając się pan.
Czereśnie w tym roku są drogie, kilogram kosztuje 16 złotych. Nam pan zważył dwa kilogramy za dwadzieścia złotych…
Miły gest.
Przypadek trzeci:
Podchodzimy do stoiska z butami. Upatrzyłam sobie wcześniej bardzo fajne i wygodne buty. Wybieram, pan mi podaje, przymierzam. Dzieci komentują: mamo, jakie ładne!
Pan sprzedawca w pewnym momencie pyta:
– To wszystko pani dzieci?
– Tak – odpowiadam.
– Ooo, to szkoda mi pani – mówi.
– Ale dlaczego panu szkoda? Ja nie narzekam – wyjaśniam.
– No, ja wiem, że teraz 500+, ale ile to pracy?
– Czasem dużo, a czasem mniej – dodaję.
– Ale muszę pani powiedzieć, że dobrze pani zrobiła. Dzieci to przyszłość Polski. Ja mam tylko jedno dziecko i teraz wiem, że to za mało, ale już za późno – mówi pan dalej – to jak tak, to ja pani opuszczę cenę na tych butach. To na lody dla dzieci!
– Hura! – słyszę entuzjazm moich dzieci.
– I tak miały obiecane, ale dziękuję.
Przypadek czwarty:
Wracamy już do domu. Przechodzimy obok marketu, co to w nim tylko niskie ceny. Dwie starsze panie usiadły sobie i próbują sprzedać jagody. Przechodząc, słyszę ich rozmowę:
– O widzi pani, ta matka to dobrze uczy. Sama ma zakupy w torbie na kółkach, ale i każde dziecko coś niesie.
– O dobrze robi, trzeba dzieci uczyć, żeby od małego pomagały rodzicom – odpowiada druga staruszka.
Odwracam się i uśmiecham się do obu pań.
Idziemy dalej.
Przypadek piąty:
Dochodzimy już prawie do domu. Dzieci śmieją się, rozmawiają. Mijamy jeden z domów. Na podjeździe starsza pani zamiata. Patrzy na nas, gdy ją mijamy. Widzę, że pani liczy dzieci. Uśmiecham się do siebie i idziemy dalej. W pewnym momencie pani woła za nami:
– Przepraszam, że pytam, ale to wszystkie pani dzieci?
– Nie, najstarszy jest na obozie – mówię, uśmiechając się.
– O to piękna rodzina. Ja żałuję, że byłam głupia i nie miałam więcej dzieci. Życzę pani i mężowi samych radości z taką gromadką!
Odchodzimy, a dzieci machają pani na pożegnanie.
W pewnym momencie nasz drugi syn pyta:
– Mamo, a dlaczego ci wszyscy ludzie tak się nam przyglądają? Czy my jakoś dziwnie wyglądamy?
– Nie dziwnie, tylko inaczej. Zazwyczaj widzi się matkę z jednym lub dwójką dzieci, a ja prowadzę czwórkę – odpowiadam Mikołajowi.
Przypadek szósty:
Na placu zabaw jesteśmy my i pani z półtorarocznym dzieckiem. Dzieci biegają, a ja zwracam im uwagę, aby nie potrąciły małego chłopczyka. Co chwilę któreś z dzieci woła: mamo, zobacz! Mamo, ja chcę na huśtawkę! Mamo, a Mikołaj nie chce mnie puścić na zjeżdżalnię!
W pewnym momencie pani od małego chłopca podchodzi do mnie bliżej i pyta:
– To wszystkie pani dzieci?
– Nie, najstarszy jest na obozie – mówię.
– O, a ja opiekuję się dzieckiem koleżanki. W piątek ma egzamin, a musi się przygotować. To trudne, gdy najpierw się zakłada rodzinę, a potem studiuje – wyjaśnia mi pani.
– O tak – kiwam głową ze zrozumieniem.
– Teraz ma pani chyba trochę łatwiej – kontynuuje rozmowę.
– Teraz już tak, ale kiedyś też były takie małe – mówię.
– Ale jakie grzeczne te dzieci i fajne – mówi pani, jakby sama siebie przekonywała, że to co widzi to normalna rodzina.
Uśmiechnęłam się tylko, przecież nie będę udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Ale pani nie daje za wygraną i mówi dalej.
– Ja mam tylko jedną córkę i dwoje wnuków. Mieszkają daleko ode mnie. Rzadko ich widuję. Może gdybym miała jeszcze jedno dziecko, to miałabym taką radość na miejscu… – powiedziała jakby sama do siebie.
Na koniec życzyła nam udanych wakacji.
***
Cóż, nasze miasto zajmuje pierwsze miejsce pod względem dzietności w Polsce. Ciągle powstają nowe przedszkola, rozbudowują się szkoły, żeby zapewnić dla wszystkich dzieci miejsce w placówkach szkolno-przedszkolnych. Często na ulicy widuje się matki z trójką czy czwórką dzieci. W naszej szkole rodziny wielodzietne to norma. I nikt się temu nie dziwi. Takim głośnym wyliczanie dzieci, jak do tej pory spotkaliśmy się w Inowrocławiu, Poznaniu, Gnieźnie, Żninie… Ale nie w naszym mieście!
Jeszcze do tej pory nie zdarzyło mi się tu, gdzie mieszkam, żeby ludzie byli tym bardzo zdziwieni i wyrażali je głośno.
Zastanawiam się czy to dobrze czy źle?
Ogólnie muszę stwierdzić, że ludzie zastanawiają się nad sobą i konfrontują to, co widzą z własnym życiem.
Tylko na koniec pada to stwierdzenie: szkoda, że zrozumiałem, zrozumiałam za późno…
Ja mam ledwie troje, a też notorycznie spotykam się ze zdumionymi spojrzeniami. Że tyle? Że wszystkie z jednej matki? I w dodatku jednego ojca? 😉 Od paru lat dochodzi jeszcze zdumienie wiekiem dzieci w stosunku do wyglądu matki. Im jestem starsza, tym częściej się dowiaduje, że zaczynałam rodzić, jako nieopierzona gęś. Nie dalej, jak miesiąc temu zostałam prowadzona o powicie całej trójki jeszcze w podstawówce 😀 Ą dzieci fajne są. I nawet szkoda, że nie zdecydowałam się na jeszcze jedno, czy dwoje. Ale cóż, już za późno… 😉