Jakby na to nie patrzeć i jak nie obliczać: krok po kroku zbliżał się Wielki Dzień. Basia coraz szerzej przeciągała się w maminym brzuchu (wypychając na nim, jak tłoczek, małe wypustki) i powoli pakujowała się już do wyjścia na zewnątrz. Domyślałem się, że jeśli teraz nie podsumuję ostatnich 8-9 miesięcy z mojego puntu widzenia – to już nigdy się za to nie wezmę.
Pretekstem do tego wpisu był (między innymi) tekst Marysi Góreckiej na jej blogu, napisany pod jakże wymownym tytułem (i w tej konwencji) You know nothing, Jon Snow (jeśli ktoś nie oglądał „Gry o tron” – jest jeszcze ktoś taki poza moją żoną? – to niech spyta znajomych o kontekst). W skrócie i dużym uproszczeniu, sparafrazowane przesłanie brzmi: „Facet!, Ty najmniejszego pojęcia nie masz i nawet ani trochę nie możesz sobie wyobrazić, co to znaczy być w ciąży, zaakceptuj od teraz swoją ukochaną jako Lorda Voldemorta, na dodatek zmieniającego swoje humory co kwadrans, naucz się niezwykle skomplikowanych zasad odpowiedniej empatii, słuchania, prawienia dobrych komplementów (nieodpowiednie mogą skończyć się katastrofą) i w ogóle, mówiąc krótko, weź ty się przygotuj na coś zupełnie, kompletnie, całkowicie i kosmicznie innego, niż sobie to wyobrażasz.”
Coś w tym jest. Ale też, cytując klasyka, nie dajmy się zwariować.
Przede wszystkim – i to musicie sobie uświadomić zarówno drogie panie, jak i panowie – nic nie jest zawsze takie samo i nikt nie jest taki sam, a w konsekwencji: ciąża ciąży nierówna. Gdybym miał na przykład opisać nasz czas oczekiwania na dziecko, w celu przekazania konkretnych instrukcji (porad) innemu facetowi, mógłbym napisać coś takiego:
Stary, nie przejmuj się niczym zanadto. Twoja żona będzie znosić swoją brzemienność w miarę spokojnie, może z lekkim niepokojem w pierwszych tygodniach, czy wszystko idzie tak, jak trzeba – ale po potwierdzeniu, i z upływem dni będzie coraz lepiej, radośniej, szczęśliwiej. Gdy dowiecie się na połówkowym USG, jakiej płci potomstwo nadchodzi, po wyjściu z gabinetu będzie skakać uchachani na chodniku. Jakieś dziwne zachcianki, nocne wycieczki do sklepu po ogórki, kanapki z serem i musztardą, przegryzane czekoladą i popijane Mirindą? Zapomnij, to jakieś niesprawdzone stereotypy i nikomu niepotrzebne straszenie…
Totalne huśtawki nastrojów, jak na diabelskim kole w wesołym miasteczku? Pierwsze słyszę. Nieprzespane wszystkie noce, miska przy łóżku, ciągłe bieganie do łazienki? Bez przesady, może pod koniec różne dolegliwości związane z małym karateką, hasającym w brzuchu, faktycznie dają się we znaki, a było też kilka takich tygodni, w których dłuższe siedzenie w jednej pozycji spotykało się ze zdecydowanym protestem ze strony podsercowego lokatora – ale zdecydowana większość czasu przebiegała spokojnie. Więc spokojnie, będzie dobrze.
Nie zatytułuję jednak tego jako wskazówki uniwersalne – bo to są moje (nasze) przeżycia, a u kogoś innego mogą te miesiące wyglądać zupełnie inaczej (nawet dobrze wiem, że tak bywa). Dlatego, rzeczywiście, trzeba być przygotowanym na wszystko! Mogę co najwyżej życzyć innym braciom w tacierzyńskim i ciążowym powołaniu, żeby u nich było podobnie, jak u nas. Jestem też świadom, że nasza następna ciąża może już nie być taka (prawie) bezbolesna…
Są jednak rzeczy, owszem, uniwersalne, o którym przyszły tata nie powinien zapomnieć, dlatego druga część takiego przesłania brzmiałaby mniej więcej tak:
Nie przejmuj się więc niczym bardziej, niż potrzeba, ale oczywiście nie bagatelizuj potrzeb swojej ukochanej, zadbaj o to, o co powinna zadbać głowa rodziny, zadaj sobie trud poczytania jakichś mądrych rzeczy na ten temat, znajdź dla was dobrą szkołę rodzenia, zadbaj o wybranie odpowiedniego dla was lekarza, pilnuj grafiku wizyt, badań, przyjmowania odpowiednich leków, pamiętaj o wybraniu najbardziej wam odpowiadającego szpitala do porodu. Uśmiechnij się i wzrusz na widok tony malutkich ubranek, przybywających do waszego domu i segregowanych po pięć razy na trzy różne sposoby. Koniecznie naucz się rodzajów tych ubranek, jak też rodzajów pieluszek, im szybciej tym lepiej.
Warto zrobić sobie własną infografikę celem nauczenia się tego nieznanego dotąd świata!
Przyswój podstawowe informacje na temat pielęgnacji maleństwa, nie uciekaj od najbardziej dziwnych tematów. Nie pozwalaj swojej żonie decydować o wszystkim – ona na pewno bardzo chce, żeby wasze dziecko miało najlepszego tatę pod słońcem, a Ty nadajesz się do tego najlepiej, niż nikt inny. Dziecko potrzebuje troski, głów i rąk obojga rodziców, a nie tylko matczynej piersi. Módl się za swoją żonę i na pierwszym miejscu dbaj o swoje małżeństwo, bo tak naprawdę to jest najlepsze przygotowanie na przywitanie latorośli. Wspólne odliczanie do teoretycznego Big Day jest dobrym pomysłem, pomaga trzymać rękę na pulsie.
Pomyśl odpowiednio wcześniej o jakimś szczególnym prezencie dla swojej ukochanej. Niech się poczuje wyjątkowo… doceniona, dosłownie. Nie pytaj, co to ma być – pomyśl, a sam najlepiej będziesz wiedział (no, chyba znasz mamę swojego dziecka dłużej, niż od jego poczęcia?). Podziękuj jej za jej dzielność, siłę, rozwijająca się matczyną mądrość, którą przez te miesiące dostrzegłeś. Wydaje mi się, że nie musisz koniecznie czekać z jego wręczeniem aż do dnia porodu – to jest na tyle trudne do zaplanowania i dzieje się tyle ważnych rzeczy, że taki moment może umknąć, a szkoda by było.
I jeszcze jedno dodam, może trochę na marginesie, wywołując pewnie przy tym przynajmniej zdziwienie niejednego czytelnika:
Nie bój się zrugać swojej żony!
Świadomie nawiązuję do niedawnej wypowiedzi Franciszka. W jednym z licznych komentarzy na ten temat przeczytałem wypowiedź w stylu „A ty byś zrugał kobietę w ciąży? Skrytykował ją za coś? Jak w ogóle można o tym pomyśleć!” A co to, przepraszam bardzo, kobieta w ciąży to jakaś „święta krowa”, której nigdy nie można za nic skrytykować, zrugać właśnie? Żeby nie było: całym sercem popieram akcję „Dziewczyna z perłą” i jestem jak najbardziej za wyjątkowym, dogodnym i komfortowym traktowaniem przyszłych mam. Chodzi oczywiście o zruganie z miłością, ze względu na odwołanie się do odpowiedzialności, do rodzicielskiego instynktu. Takie, za którym natychmiast podąży okazanie gorących uczuć, przytulenie, zapewnienie o dobrych intencjach. Na szczęście w moim (naszym) przypadku musiałem się do tego uciekać w śladowych ilościach: Elżbieta nie pali, nie pije i zdecydowanie to ona jest w naszym małżeństwie ekspertem od zdrowego stylu życia, wartościowej diety, dbania o siebie itp. – w gruncie rzeczy, jeśli już jakieś zrugania (no, zruganko) miało miejsce, to chodziło jakieś drobiazgi w stylu odkrytej szyi bez szalika na mrozie, niepotrzebnego przemęczenia swojego ciała, albo wyprawy na spacer z psem: późno, po ciemku, dużo dłużej niż zwykle, bez telefonu.
Pokaż jej w ten sposób, że naturalnie obawiasz się o ich bezpieczeństwo, zdrowie. Jeśli nie będziesz przesadzał, czyli najpierw ufał jej macierzyńskiemu instynktowi, do zrugania odwoływał się w ostateczności – doceni Twoją troskę.
No, dobrze, tyle by tego było. Potem już coraz mniej cierpliwie czekaliśmy, czekaliśmy i nie mogliśmy się doczekać na ciąg dalszy. Torba do szpitala (chociaż wyglądała jak na jakieś tygodniowe wakacje) spakowana, pozostało mi jedynie przygotować prowiant i nie zapomnieć o zabraniu kapci na zmianę. Chociaż fajna, to jednak ciążyła nam już ta ciąża… Szczęśliwie niebawem Baśka, przybyła na świat!
Photo credit: carrie-ann-nelson via Foter.com / CC BY-NC-ND
Leave a Reply