Rywalizacja nie skazuje nas jedynie na dwie opcje: altruizm bądź egoizm. Dlaczego? Bo jesteśmy ludźmi.
Człowiek to istota, która stale rywalizuje. Małe dzieci walczą o miejsce na kolanach matki. W kolejnych latach życia rywalizują o oceny, medale, zaszczytne tytuły i wysokie miejsca w różnorodnych rankingach. Nie trzeba długo szukać argumentów, które mogłyby dowieść słuszności powyższej tezy. Wystarczy pomyśleć o Księdze Rekordów Guinnessa. Ludzie są niezwykle spragnieni sukcesów. Dosłownie łakną wygranej, o czym świadczyć może jeden z ostatnich rekordów. Ugotowano rekordową porcję zupy fasolowej: 10 kurczaków, 30 kg kiełbasy, 800 cebul. Wszystko po to, by nasycić głodnych… zwycięstwa.
Duch rywalizacji towarzyszy nam praktycznie przez cały czas, co wynika najpewniej z instynktownego działania, odziedziczonego przez nasz gatunek na drodze ewolucji. Walka o pozycję obecna jest w wielu aspektach życia. Warto zwrócić uwagę na szczególny rodzaj zmagań, który wynika z potrzeby adaptacji w grupie. Edward Osborne Wilson, w swojej książce pt. „Znaczenie ludzkiego istnienia”, podaje sposób na zwycięstwo w społecznych kręgach, wskazując na dwie alternatywne opcje: Samolubni członkowie wygrywają w grupie, lecz grupy altruistów biorą górę nad grupami samolubów. Pozostaje rozważyć obie opcje i obrać drogę do „zwycięstwa”. Problem w tym, że (po głębszej analizie) żadnego z wariantów nie można uznać za złoty środek. Można działać jako egocentryczna jednostka i zwyciężyć w macierzystej grupie. Chwałą prawdopodobnie będziemy cieszyć się do czasu. Na naszej drodze prędzej czy później stanie inny samolubny osobnik, być może silniejszy. Wtedy pogrążymy się w egzystencjalnym kryzysie, bo… na pomoc grupy nie będziemy mogli liczyć. Można pozostać członkiem określonej społeczności i być skazanym na blaski i cienie pracy w zespole. Wtedy nie wybijemy się jednak ponad przeciętność i nie zagarniemy wymarzonej sławy dla siebie. Nie sposób też stworzyć grupy samolubów. Takie przedsięwzięcie z góry skazane jest na niepowodzenie. Samolubny altruista byłby natomiast osobnikiem targanym wewnętrznymi sprzecznościami. Jak słusznie zauważa Edward O. Wilson źródłem problemów człowieka jest zawsze wewnętrzne nieporozumienie.
Być (altruistą) albo nie być (altruistą)… Oto jest pytanie! Pracować całe życie dla dobra innych czy też samodzielnie osiągnąć sukces? A gdyby tak uplastycznić biologiczną teorię Edwarda O. Wilsona? Można by wówczas opracować pewną koncepcję… Jednostka, która pragnie zwyciężyć i stać się KIMŚ w społeczeństwie, potrzebowałaby sztabu ludzi, grupy niezawodnych kolegów. Stworzona w ten sposób zostałaby swoista baza – miejsce startowe. Stamtąd osobniki rozchodziłyby się na swoje życiowe ścieżki i zaczynały określone zmagania. W razie porażki zawsze mogłyby powrócić do bazy i uformować zwarte wojsko, gotowe pokonać kolejne siły „wroga”. Członkowie takiej grupy musieliby jednak łączyć w sobie cechy społecznych działaczy i samotnych wojowników. Taki plan mógłby rokować upragniony sukces.
Plastyczność ludzkiej natury okazuje się być wielką zaletą. Świat nie musi być biało-czarnym filmem. Biel i czerń to zwierzęce, instynktowne działanie, oparte na zmysłach i biologicznych teoriach. Ale człowiek to jeszcze dusza, bijące serce, to stworzenie emanujące uczuciami, które nie musi być klasyfikowane wyłącznie jako altruista bądź samolub. Sukcesy i porażki zmieniają ludzki światopogląd. Pozwalają zmienić taktykę i przemyśleć pewne kwestie. Rywalizacja nie skazuje nas jedynie na dwie opcje: altruizm bądź egoizm. Dlaczego? Bo jesteśmy ludźmi. Najbardziej kreatywnymi istotami, jakie Bogu udało się stworzyć. Nadajemy światu barw, dzięki naszej nieprzewidywalności i szerokiemu spektrum reakcji na różne zdarzenia. Być może wcale nie musimy odnosić sukcesu w społeczeństwie jako altruiści czy też samoluby. Może wystarczy tylko pozostać SOBĄ, zamiast stawać się KIMŚ. Szkoda czasu na uczenie się nawyków nowego WIELKIEGO KTOSIA. Na rozpracowywaniu nowego, sztucznego JA minąć może połowa życia. A przecież w tym czasie można by osiągnąć jakieś małe sukcesy… chociażby ugotować największą porcję pomidorowej.
Foto: Magdalena Bukowska
Leave a Reply