Dzieci

„Miałabyś święty spokój”

Byłam ostatnio świadkiem takiej rozmowy w naszym lokalnym domu kultury, gdzie czekałam, aż dzieci skończą zajęcia z malarstwa. Jedna pani opowiadała drugiej o fantastycznym wpływie przedszkola na rozwój dziecka. „Zobaczy pani, zapisze ją pani do przedszkola i od razu zacznie się lepiej rozwijać, to będzie bez porównania. Przedszkole jest konieczne, bo inaczej dzieci źle się rozwijają”. Pochłonięta byłam lekturą kolejnej książki podróżniczej, tym razem o wyprawie rowerowej przez Australię, ale na dźwięk tych słów nadstawiłam uszu. Nie chciałam się wdawać w bezcelową dyskusję, bo ani nie miałam na to czasu ani ochoty ale zaczęłam sobie  w ciszy wspominać jak to było u nas.

Kiedy zbliżał się nieubłaganie czas pójścia naszych dzieci do przedszkola, w mojej głowie zaczęły mnożyć się wątpliwości. Co takiego zyskają dzieci w tym osławionym przedszkolu, czego nie będą w stanie zdobyć będąc ze mną w domu? Tym bardziej, że miałam w planach zostanie z najmłodszą latoroślą w domu.

Po zrobieniu wewnętrznej analizy, nijak nie chciało mi wyjść, że przedszkole jest korzystniejsze. Co więcej codzienna logistyka spoczęłaby na mnie i w sumie pół dnia spędziłabym wożąc i odbierając dzieci. Do tego dochodził coraz głośniejszy głos w sercu mówiący mi, że chcę iść drogą edukacji domowej, czemu mąż ochoczo przyklasnął.

Kiedyś przedszkole było taką przechowalnią, ktoś nie miał wyjścia, bo warunki go zmuszały do powrotu do pracy, wówczas zapisywał dziecko do przedszkola. Teraz, nie wiem zupełnie czemu, uważa się, że jest to jakiś cudowny wynalazek, coś bez czego dziecko pozostanie dzikie, niewykształcone, zacofane i w ogóle. Wręcz ludzie się dziwią, jak to, dzieci nie chodzą do przedszkola? Tak jakby to było jakieś ogromne błogosławieństwo, coś bez czego dziecko jest bardzo pokrzywdzone.

Padają dwa koronne argumenty – a co z socjalizacją? (fakt, codziennie rano zamykam dzieci w klatce i poza mną nikogo cały dzień nie widzą;-) oraz „puścisz dzieci do przedszkola, będziesz miała święty spokój”. Przy tym drugim to już w ogóle ręce mi opadają.
Od czego ja niby mam mieć święty spokój? Od własnych dzieci, które kocham?
A czy ja jestem jakimś więźniem, co nie może nawet na herbatę z koleżanką bez dzieci pójść? Poza tym ja naprawdę lubię spędzać z nimi czas, bawić się z nimi, obserwować jak uczą się nowych rzeczy, chodzić do muzeów, teatru, do znajomych mających dzieci w ED (lub nie), jeździć na wycieczki, rozmawiać z nimi, pokonywać trudności. Mogę dostosowywać czas nauki do chęci dzieci. Akurat nasze dzieci są rannymi ptaszkami i często mają ogromny zapał tuż po wstaniu, czyli ok 5.30 rano, czasem o 7 mej czy 8ej. A ja z radością im wtedy towarzyszę. Inne dzieci wolą pospać i uczą się w ciągu dnia lub wieczorem.

Owszem, czasem, a pewnie i często rodzic nie ma wyboru. My jednak stwierdziliśmy, że nawet kosztem skromniejszego życia, warto by dzieci uczyły się w domu.

I choć miałam wiele obaw przed tą decyzją (czy sobie poradzę, czy będę umiała zdyscyplinować dzieci, czy ich nie uwstecznię itp.), to z chwilą jej podjęcia dostałam potężnego kopa motywacyjnego. Każdy dzień jest inny, codziennie robimy coś innego, żaden plan nas nie wiąże, często dzieci wpadają na jakiś pomysł rano i dalej idziemy tym tropem. Czy to byłoby możliwe gdyby dzieci przez większą część dnia były w przedszkolu? Kto miałby wpływ na ich wychowanie? Nawet ilość kontaktów towarzyskich byłaby znacznie mniejsza, że o tak osławionej socjalizacji wspomnę.  Dni mamy wypełnione dość mocno.  Dużo spotykamy się z innymi dziećmi, jeździmy na różne zajęcia, lekcje muzealne. Jednak kiedy dzieci nie mają ochoty albo są zmęczone, mogę tempo pracy i zajęć dostosować do sytuacji. Nic na siłę.

I choć bywa trudno, bo czasem ktoś nie chce, ktoś się obrazi, to jedno mogę powiedzieć – była to jedna z lepszych decyzji jakie w naszym małżeństwie podjęliśmy.

O autorze

Anna Brzostek

Żona i mama czwórki dzieci. We wspólnocie Domowego Kościoła. Edukator domowy oraz redaktor. Przez kilkanaście lat zawodowo zajmowała się komunikacją z klientami i zarządzaniem kryzysowym. Lubi wspólne wieczorne oglądanie filmów z mężem oraz zwiedzanie Polski. Relaksuje się gotując, piekąc chleby i czytając książki podróżnicze oraz żywoty świętych.

1 Komentarz

  • Moje nie chodziły. Dopiero do zerówki szły. A już na pewno nie były gotowe do pójścia do przedszkola w wieku 3 lat. (Znam też takie dzieci, które były). Nie wydaje mi się, byśmy im wyrządzili krzywdę (w sensie rozwojowym). Ani razu nie słyszałam też od nich, że tego żałują. 😉 A patrząc na to, na jakich wyrosły ludzi – dobrze zrobiliśmy. Ale – uważam, że każdy tu powinien decydować sam, patrząc na to co najlepsze dla dziecka. Bo na pewno są takie dzieci, którym przedszkole bardzo służy. Na przykład dostaną do ręki nożyczki 🙂 (serio – w zerówce mojego syna niektóre dzieci miały kłopot z posługiwaniem się nożyczkami).

Leave a Reply

%d bloggers like this: