Wychowanie

Troja będzie zburzona – czyli o wypuszczaniu za horyzont

Akt pierwszy: Z racji wczesnej pierwszej komunii świętej Ksiądz prowadzący ministrantów w naszej parafii spytał się moich synów czy mają ochotę służyć przy ołtarzu. Dzieci są entuzjastycznie nastawione do życia więc czemu nie. No i tydzień po I komunii, 1 (słownie: jeden) dzień po pierwszej zbiórce chłopaki wylądowali w szarfach kandydatów na prezbiterium. Mam za sobą służbę przy ołtarzu, więc z braku innych ministrantów na tej Eucharystii wbiłem się w komżę i nadzorowałem z drugiego rzędu sytuację. Z mojego punktu widzenia wszystko szło prawidłowo, chłopaki zasuwali z kielichem, puszkami, wodą, winem, obmyciem rąk, gongiem i dzwonkami. Jedyną wpadką okazało się być moje upuszczenie pateny jak zabrakło mi trzeciej ręki do ustawiania pustych puszek na mini-stoliku. Służba jak służba, wyszło przeszło, wracamy do domu.

Ciekawą kwestią natomiast okazały się reakcje ludzi, przede wszystkim zaś mojej żony. Ludzie się zachwycali, jakie to zaangażowanie, jacy oni malutcy (młodszy niecałe siedem lat, starszy niecałe osiem) a tak ładnie im idzie, „Oj to dzięki Panu” też się pojawiło. Msza była o 8.30,  zestaw wiernych miał średnią ok 70 lat, stąd tez przeurocze zachwyty starszych ludzi, oczywiście miłe dla rodziców i to bardzo. Żona natomiast wykazała po raz kolejny, że jej drugie imię – Katarzyna – jest zdrobnieniem od Kasandra (wiecie: „Troja będzie zburzona”)

Konkluzja: Dzieciom trzeba pozwalać działać, samemu ograniczając się do kontroli z odległości pozwalającej na szybką i skuteczną reakcję. Odległość powinna być coraz większa w miarę dorastania dzieci, a w końcu musi przyjść moment – dla wielu rodziców niewyobrażalny – kiedy to trzeba pozwolić odejść dzieciom za horyzont. Mądrzę się tutaj, bo tego typu doświadczenia jeszcze daleko przede mną. Na razie metodą małych kroków pozwalam moim dzieciom odchodzić coraz dalej – z coraz większym bólem serca, przepełniony jednocześnie świadomością, że do wózeczków ich z powrotem nie powkładam, na zawsze przy sobie nie zatrzymam (może poza córką 😉 ).

Akt drugi: Dziś na Eucharystii poszedłem krok dalej i puściłem moich synów do ołtarza samych, w towarzystwie tylko starszych ministrantów i lektorów. Wbrew obawom mojej żony kościół dalej stoi, ołtarz nie jest rozwalony, ampułki nie pobite a chłopaki żyją. Warto tylko powtórzyć konkluzję – dzieci potrzebują pól na których mogą poczuć się samodzielne. To wzmacnia ich poczucie własnej wartości i daje wewnętrzną siłę, szczególnie ważną dla młodych mężczyzn.

Dopisek matki: Każda kobieta myśli emocjami a jeśli do tego ma analityczny umysł to doskonale wizualizuje sobie wszystkie możliwe rzeczy, które mogą się wydarzyć (zazwyczaj nie tak jak powinny). Dziś w czasie Eucharystii z pewnością przybyło mi siwych włosów. Obiektywnie rzecz ujmując wszystko wyszło pięknie i rozpierała mnie duma, natomiast serce drżało, na zasadzie a co będzie jeśli? Zdecydowanie stwierdzam, że warto zaufać w takich kwestiach mężowi, zwykle ma bardziej racjonalny osąd sytuacji..

Photo credit: Jim, the Photographer via Foter.com / CC BY

O autorze

Marcin Brzostek

Mąż jednej żony, ojciec czwórki dzieci, inżynier. Miłośnik Orwella, sportów walki, starej dobrej science fiction i wysokich szlaków górskich.

Leave a Reply

%d bloggers like this: