Spotkania jakich mało. Spojrzenia i słowa, jakich mało. Albo milczenie, które niesie w sobie taki przekaz, że natychmiast chce się to wykrzyczeć i powtarzać wszystkim ludziom dokoła – najlepiej tak, żeby nikt nigdy już o tym nie zapomniał.
Każde dziecko, jakim miałam zaszczyt się opiekować, miało osobną historię. I każde dawało mi w sobie czytać… jak w otwartej książce. To była druga strona mojej pracy dla moich dzieciaków. Zawsze coś dawały. Zawsze uczyły. Nigdy nie wyszłam nie obdarowana. Serce, które tak bardzo rwało się do nich od pierwszego z nimi spotkania – bolało zawsze, kiedy trzeba było wyjeżdżać, nawet jeśli tylko na urlop. Wiem, niemądre. Ale prawdziwe.
Była jeszcze jedna niemądra rzecz… Głupia sprawa, jak mówili ludzie. Dostałam propozycję pracy. Za dużo więcej. I sporo bliżej. Praca na pewno przynajmniej trochę lżejsza. Oczywiście, że powiedziałam, że się zastanowię. Ale nie myślałam o tym ani przez chwilę. Nie umiałabym zostawić dzieci i iść gdzieś indziej. Ta praca… to nie była tylko praca. To było całe moje życie, całe moje być albo nie być, to było wszystko, co miałam. Nie umiałabym, gdybym odeszła, uśmiechać się tak szczerze, jak dotychczas, żyć tak bez udawania, jak teraz, być szczęśliwa – bez moich małych i tych trochę większych. „Nigdy nic nie osiągniesz” – usłyszałam, kiedy odmówiłam przyjęcia tamtej pracy. A ja wiedziałam, że nie miałabym odwagi spojrzeć na siebie w lustrze, gdybym przyjęła tą pracę.
Być może nigdy niczego wielkiego w oczach tego świata nie osiągnę.
Być może będę musiała wybierać, czy kupić chleb czy leki.
Być może nie zdobędę uznania w oczach znajomych.
Ale będę mieć czyste serce. I będę troszczyć się o Pana Jezusa, w każdym z tych najmniejszych.
Leave a Reply