W naszym kraju funkcjonuje pejoratywne określenie „kura domowa” oznaczające kobietę, która swoje życie podporządkowała rodzinie i jej potrzebom. Kury to niezbyt pokazowe ptaki. Wiem, bo odkąd zamieszkałam na wsi mam ich zawsze około dwudziestki. Czemu nie pokazowe? Wstają wczesnym rankiem, pogdakują radośnie, że dzień się zaczął, grzebią wśród rozrzuconej słomy kurnika, albo w piasku w poszukiwaniu czegoś pysznego, a jak już znajdą to głośno gdaczą dając całemu stadku znać, że „coś tu mam, coś tu znalazłam”. Potem po cichutku idą z powrotem do kurnika,żeby znieść jajo i siedzą z nim tak długo jak tylko mogą. Ale kiedy wreszcie znowu wyskoczą na dwór to radośnie obwieszczają wszem i wobec czego wspaniałego dokonały. Kury to bardzo ostrożne ptaki, wystarczy jakiś hałas, a już z uwagą się rozglądają, wystarczy cień przelatującego ptaka, a już chowają się w krzaki, albo do kurnika. Wieczorkiem, dosyć wczesnym, są tak zmęczone przeżyciami dnia codziennego, że szybko zasypiają na swoim stałym miejscu w kurniku. A kiedy taka kurka ma gromadkę kurczątek to troszkę jej się charakter zmienia. Kura robi się groźniejsza, gotowa jest nawet rzucić się na jastrzębia w obronie swoich kurczaczków, uczy je wszystkiego co sama zna i bardzo pilnuje, aby nikt im nie zrobił krzywdy. Skąd to wszystko wiem? Bo mój mały Ignacy uwielbia spędzać długie godziny na obserwowaniu naszych kur. Sypie im ziarenka, czy trzeba czy nie trzeba, przygląda się uważnie, a czasem nogą tupie, aby przestraszyć zebrane gdzieś stadko i wybucha radosnym śmiechem.
Wchodząc w ten stereotyp rzeczywiście jestem „kurą domową” już od prawie dwudziestu lat (tyle ma mój trzeci syn) tj. od porzucenie ciekawej pracy i dość intratnej płacy na rzecz własnego kurnika.
Wstaję wczesnym rankiem, ścielę łóżko, czasem łóżka, szykuję śniadanie i głośno wołam, że czas wstawać. Potem sprzątam, gotuję, piorę i zajmuję się najmłodszym dzieckiem. Czasem wyskoczę do sklepu, albo do przyjaciółki i obgadam bieżące sprawy i swoje domowe osiągnięcia. Czasem ogarnia mnie strach o przyszłość, że przecież nie pracuję, że świat wokoło tak mocno przyspieszył, że coś tracę nie goniąc za karierą. Zwykle wieczorem jestem bardzo zmęczona i marzę o chwili tylko dla siebie albo z mężem, bez czujnych uszu i oczu naszej gromadki. Jak kwoka bronię swoich dzieci w trudnych sytuacjach, dużo z nimi rozmawiam (mam nadzieję, że nie tylko gdaczę) i jeszcze więcej słucham.
A jednak określenie „kura domowa” nie do końca mi pasuje. Bo życie kury domowej jest zawsze takie samo, a moje nieustannie się zmienia, rozrasta, stawia nowe wyzwania, cele i wymagania sprawiając, że ciągle się uczę. Każdego dnia staję inną osobą. Dojrzalszą? Mądrzejszą? Nie wiem. Ale wiem, że we Włoszech nie mówi się „kura domowa” tylko „regina casa” – KRÓLOWA DOMU.
Nie jestem pewna czy warto zostać „kurą domową”, ale 'królową domu” – o tak, na pewno. Oczywiście mówię z punktu widzenia kury domowej.
Photo: Queralt jqmj via Foter.com / CC BY-SA
.
[…] wszakże kobieta to kobieta, a kura to kura! I wszystko jasne.W tym tekście o kurach domowych można przeczytać o życiu takiego ptactwa […]
Królowa domu jest o wiele lepsze 🙂 Ewentualnie nasze „pani domu”. Ale kur jakoś nigdy nie lubiłam, rosołu też nie, więc choćbym nie wiem ile dzieci miała i ile w domu tkwiła, za kurę uważać się nie będę. Zwłaszcza że z charakteru raczej przypominam jakiegoś drapieżnika, a nie drób 😛