Stanęła w miejscu.
Rozejrzała się wokół i uznała, że tutaj może być jej całkiem dobrze.
Nie potrzebowała dużo miejsca. Kiedy się pojawiała, na początku nikt nie zwracał na nią uwagi. A potem jakoś tak się układało, że nikt nie chciał przebywać blisko niej i miała dla siebie coraz więcej przestrzeni. Dla siebie i dla tych, których zdołała schwytać w swoją sieć.
Nienawiść.
W przeciwieństwie do nieprzyjaźni, którą, jak mówili niektórzy, można było przerobić na przyjaźń – z nienawiści nic dobrego wyniknąć nie mogło.
To tak jak z mieszkaniem przez zasiedzenie – stało się i już.
Jedno czasem spojrzenie w oczy. Spode łba.
Jedno słowo za dużo. Wycedzone przez zaciśnięte zęby.
Jeden gest. Zbyt oczywisty, aby mógł znaczyć coś innego.
I już.
Jan był po pięćdziesiątce, kiedy zostawiła go żona. „Powinnam to zrobić dawno” – mówiła – „niczego dobrego się przez te lata nie doczekałam”.
Spakowała się w dwie walizki, zadzwoniła po taksówkę i wyszła trzaskając drzwiami. Dzieci patrzyły na ojca, co zrobi. A on poszedł do kuchni, wyciągnął talerze i zaczął przygotowywać kolację.
– Tata, będziesz teraz jadł, jak mama odeszła? – spytało najmłodsze dziecko.
– A jak nie będę jadł, to myślisz, że mama wróci? – Jan uśmiechnął się do córeczki i pogłaskał ją po głowie.
Po kolacji pozmywał naczynia, ułożył dzieci do snu, przygotował im na jutro ubrania do szkoły i – klęknął do modlitwy. Między niebem a ziemią zawisła cisza, pełna gorących próśb, żarliwych słów, bezradnych łez i – nadziei, że skoro Bóg jest na pierwszym miejscu…
Nienawiść nie czuła się tutaj dobrze. Próbowała się szarogęsić, ale ciągle było coś nie tak. A to jakiś uśmiech rozerwał jej misternie utkaną pajęczynę, a to bezinteresowny gest pomocy wszedł jej w paradę i wytrącił z rąk argument, wydawałoby się, nie do odparcia. A bywało również i tak, że w środku nocy, kiedy już prawie dopinała swój plan na ostatni guzik i poprawiała na czysto ostatnie szczegóły, nagle zapominała, co miało być zwieńczeniem jej niszczycielskiego dzieła. Jakby ktoś zdmuchnął nagle ze stołu wszystkie szkice i zostawała z niczym.
Wieczorna modlitwa stała się codziennością nie tylko Jana, ale i dzieci. Któregoś dnia najmłodsza Zosia zobaczyła, że tata klęczy i po prostu podeszła i uklękła obok niego. Następnego wieczoru modlili się już wszyscy.
Kilka tygodni później, kiedy wszyscy jedli kolację, w drzwiach mieszkania zachrobotał klucz i stanęła w nich mama Zosi, Franka, Mateusza i Krzysia.
Jan bez słowa wyjął z szafki jeszcze jeden talerz i zaparzył jeszcze jedną herbatę, a po kolacji wszyscy razem klęknęli do modlitwy.
Nienawiść ze złością spakowała manatki. Wiedziała, że nic tu po niej.
Nic nie jest takie proste.
I nie wszystko da się opowiedzieć.
Ale tak bardzo wiele zależy od naszych wyborów, naszych serc i tego, co w nich będziemy przechowywać.
fot. pixabay
Leave a Reply