Dzieci to są jednak zagadkowe istoty.
Uczę je w domu więc mam okazję obserwować je codziennie i staram się dopasowywać proponowane im ćwiczenia do indywidualnych predyspozycji. Wiem, że to co jedno zrobi z chęcią w 3 minuty z drugim będę musiała robić dłużej albo będzie potrzebowało specjalnej motywacji. Każdemu proponuję poziom ćwiczeń odpowiedni do wieku oczywiście.
Generalnie wszystko się zmienia z dnia na dzień. To, co wczoraj było ciekawe dziś już nudzi. Ba, to to przed godziną nudziło, nagle jest robione z chęcią i ogromnym entuzjazmem.
Czasem za nimi nie nadążam. Kilka dni temu próby nauki angielskiego spaliły na panewce. Towarzystwo znudzone, ziewające, stawiające dosłownie na głowie. W końcu usłyszałam, „nie chcemy się tego uczyć, nie będziemy się uczyć angielskiego i w ogóle niczego się uczyć nie będziemy!!!”. Słowem finito! Chciałam coś tłumaczyć ale stwierdziłam, że dyskusja z emocjami sześciolatka powinna być odłożona na późniejszą chwilę, kiedy te emocje choć trochę przeminą. No cóż, chodźcie na obiad, powiedziałam zrezygnowana.Po przejściu do kuchni, zaczęłam nakładać obiad i usłyszałam zza pleców, ku mojemu ogromnemu wręcz zaskoczeniu, że dzieci wymieniają między sobą nazwy kolorów po angielsku oraz inne angielskie słówka. Zaraz, zaraz… te same dzieci, które zaledwie 3 minuty wcześniej skreśliły angielski z listy zainteresowań? Niepojęte, a jednak!
Stwierdziłam, że mam dość.
Pod koniec dnia robiąc kolację skonstatowałam, że dziecko samo z siebie usiadło do wydawało się znienawidzonego wcześniej ćwiczenia, robiąc je z dużym entuzjazmem i radością.
Ćwiczenie może faktycznie nie było najciekawsze, więc tym bardziej się zdziwiłam. Syn zrobił je dość nietypowo łącząc matematykę z rysunkiem. Pomyślałam sobie wtedy, że w żadnej szkole by mu tego nie uznali, bo mimo że wszelkie obliczenia wykonane były prawidłowo, to jednak do każdego rozwiązania prowadził inny „szlak” oraz wiązały się z tym różne przygody. „Praca wykonana niestarannie”, miałby zapewne podpisane w szkole. A ja, matka ucieszyłam się i pochwaliłam, że pięknie policzył i jeszcze dopisał do tego fabułę:-) Bardzo jesteś pomysłowy – klepnął go po ramieniu tata.
Odkrywam czasem dodatkowe zalety edukacji domowej, kiedy budzi mnie rano dziecko, przynosząc kilka stron „zadań”, które zrobił jak ja jeszcze spałam. Sam wstał, sam wziął ćwiczenia, sam spędził pół godziny czy godzinę na mozolnym wypełnianiu a potem przyniósł śpiącej jeszcze mamie do weryfikacji. Zawsze mnie to rozczula.
Uczymy się w różnych miejscach – czasem przy stole w kuchni, czasem leżąc na podłodze, czasem gdzieś w przelocie i przy okazji, często na spacerach. Każda okazja jest dobra. Czasem też trzeba użyć „podstępu”, całkiem niedawno przypadkowo dziecko podsunęło mi takie rozwiązanie – nie chciał dodawać ani cyferek, ani przedmiotów nawet w zabawie. Za to niespodziewanie zainteresował się kolorowankami matematycznymi, gdzie aby pokolorować jakiś fragment i wiedzieć jakiego koloru użyć trzeba wykonać działanie (np. 7 malujemy na czerwono, a pola są oznaczone 3+4, 1+6 itd). Kolorów jest kilka pól do obliczenia kilkadziesiąt. Dziecko robiło to z zachwytem i prosiło o jeszcze przez 3 dni. Nie mogłam wyjść z zadziwienia, przez te kilka dni obliczył więcej niż przez poprzednie kilka tygodni. Podobnie liczył w samochodzie do setki mówiąc które to urodziny będzie miał jako kolejne.
Leave a Reply