Rodzina

Żeby kochać, nie trzeba urodzić

11406929_10203280356844170_4972385376918363776_nNie czujemy się w czymś ograniczani lub czegoś pozbawieni. Przyjmujemy krzyż naszej bezpłodności i wychodzimy z założenia, że w życiu jest się po to, by dawać. Stąd decyzja o adopcji.

Magda i Robert Soleccy długo starali się o dziecko. Wmawiano im, że wyjściem może być tylko in vitro.

– Przez pięć lat toczyliśmy walkę ze sobą i lekarzami, abyśmy mogli pokochać małego człowieka, bo tak z perspektywy czasu mogę nazwać naszą drogę do rodzicielstwa. Te pięć lat to przede wszystkim ciągłe badania, wyniki, analizy, garście zjedzonych tabletek i zawiedzione nadzieje. Wszystko wskazywało na to, że bez „wspomagaczy” nie zostaniemy rodzicami. Celowo nie użyłam sformułowania „będę w ciąży”, bo przecież zajście w ciążę nie jest równoznaczne z urodzeniem dziecka, szczęśliwym rozwiązaniem. Przez taki dramat też przeszliśmy, straciłam ciążę w ósmym tygodniu. Pojawiło się rozgoryczenie, ból, strach i pierwsza myśl po stracie: „nigdy nie urodzę dziecka!!!”. Ta strata była dla mnie na tyle traumatycznym doświadczeniem, że nie miałam już siły podejmować dalszej walki. Robert dzielnie mnie w tych trudach wspierał. Widział, ile kosztują mnie wizyty u lekarzy, dlatego nie naciskał. Mijały dni i miesiące, ból powoli ustępował, pragnienia i modlitwy pozostały.

Idziemy po dziecko

Magda opowiada, że akurat wtedy w ich rodzinie ktoś bardzo bliski zachorował na nowotwór.

– Ta sytuacja, po wielu przemyśleniach, skłoniła nas do decyzji o adopcji. Mimo że byliśmy intensywnie nakłaniani do in vitro, nie zdecydowaliśmy się. Bezwzględnie tę drogę odrzuciliśmy – ze względu na nasze przekonania religijne i zaangażowanie w życie Kościoła uznaliśmy z mężem, że to nie jest droga dla nas, że nasze sumienie nie poradzi sobie z takim wyzwaniem.

Co ich powstrzymało przed tą decyzją?

– Chodzi o sam fakt rozmnożenia probówkowego – wyjaśnia Magda. – To nie jest naturalny sposób poczęcia dziecka. Wiara w naszym życiu jest żywa, dlatego nasze decyzje podejmujemy przy użyciu rozumu i wolnej woli w duchu chrześcijańskiej religii. Jest to dla nas zupełnie naturalne. Absolutnie nie czujemy się w czymś ograniczani lub czegoś pozbawieni. Przyjmujemy krzyż naszej bezpłodności i wychodzimy z założenia, że w życiu nie jest się tylko po to, żeby brać, ale też po to, by dawać. Stąd nasza decyzja o adopcji – dla nas oczywista: żeby kochać. Żeby kochać, nie trzeba urodzić.

Owszem, próbowali innych metod. Okazało się jednak, że mimochodem podczas kuracji leczenia niepłodności byli, jak się później dowiedzieli, przygotowywani do zabiegu inseminacji.

– Nie wiedziałam, skąd mój niepokój – relacjonuje Magda. – W efekcie straciłam zaufanie do lekarza prowadzącego i postanowiliśmy przerwać leczenie.

– Adopcji nie rozpatrywałam w kategorii wyczynu i zasług dla mnie czy męża – mówi – uważałam raczej, że to inna droga macierzyństwa. Piękna, bardziej świadoma i dojrzała, pełna odpowiedzialności, pełna miłości. Kiedy tak naprawdę zaczęłam się zastanawiać, o co mi chodzi w tym moim pragnieniu dziecka, to zauważyłam, że nie chodzi nam o to, by mieć dziecko, tylko żeby być dla dziecka. Pragnęliśmy z mężem podzielić się naszą miłością. Chcieliśmy mieć kwintesencję naszego małżeństwa, czyli rodzinę z dzieckiem. Uważaliśmy, że jesteśmy powołani do rodzicielstwa, stąd nasza decyzja o adopcji. A miłość… nie zawsze przychodzi od razu, choć mnie zalała od razu i wypełniła po brzegi moje serce, kiedy tylko wzięłam Kubusia na ręce – wiedziałam, że już nikomu go nie oddam.

– Naszą drogę adopcyjną przeżywaliśmy w ośrodku katolickim i od początku całego procesu czuliśmy się dobrze zrozumiani przez osoby tam pracujące. Mieliśmy jasno określone w naszych dokumentach, że pragniemy podjąć się adopcji dziecka zdrowego. Ze względu na to, że bliska nam osoba chorowała i zmarła na nowotwór, uznaliśmy, że nie jesteśmy gotowi przyjąć chorego dziecka. Ośrodek wykazał się empatią i całkowicie przyjął nasze oczekiwania.

Ale czekała ich jeszcze rozprawa adopcyjna, nierzadko – jak mówią wtajemniczeni – bardziej bolesna niż poród. Finał procedury – a raczej sprawy urzędowe – jest bowiem dość trudny i zawiły.

– Niekiedy trzeba przejść batalię z naszymi sądami, ale myśl, po co i dla kogo się to robi, napawa nas entuzjazmem i sprawia, że działamy ze zwiększoną siłą – nie kryje Magda. – Nie mieliśmy też łatwo, jeśli chodzi o procedurę związaną z preadopcją – była dla nas bardzo trudna, potem było tylko łatwiej, a rozprawę wspominamy już w zasadzie bardzo miło. Choć kiedy staliśmy przed drzwiami sali rozpraw, mieliśmy tremę.

Mieszkają w małym mieście, gdzie nowinki szybko się rozchodzą, więc postanowili od samego początku oswajać siebie i Kubę z faktem, że jest adoptowany.

– Najpierw tuląc go do snu, kiedy miał zaledwie parę miesięcy, opowiadałam mu, jak to się stało, że się odnaleźliśmy. Potem, kiedy miał 2–3 latka, zaczęłam mu opowiadać – zupełnie naturalnie przed snem – że ja go nie urodziłam, że byłam chora, a urodziła go pani, ale dodałam również, że bardzo długo się o niego modliliśmy i Pan Bóg wybrał go i przeznaczył na to, żeby był naszym synkiem – opowiada wzruszona mama. – A dzisiaj, kiedy ma już 7 lat, przyjmuje ten fakt zupełnie naturalnie. Kiedy chce coś więcej wiedzieć, to pyta, a ja w sposób jak najbardziej przystępny staram się wszystko mu wytłumaczyć. Przede wszystkim wie, że jest naszym wyczekanym, wymodlonym, wspaniałym i kochanym synkiem.

– Kubuś skradł serca nas wszystkich, babć i dziadków od razu – mówi – dalszej rodziny chyba też, choć nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Kuba to pogodne, wesołe i uśmiechnięte dziecko. Umie oczarować swoimi szczerzącymi się ząbkami i pięknymi oczami. Jest dzieckiem bardzo kontaktowym, więc wszystko było naturalne.

Ale nie wszystko było takie proste. Kiedy na rozprawie sędzia zapytała: „A co, jak się wam urodzi własne dziecko”, odpowiedzieli, że to niemożliwe. Lekarze nieraz przecież zapewniali ich o tym. Wykorzystali wszelkie dopuszczane przez siebie ludzkie i chrześcijańskie możliwości.

– Lekarze mówili, że według nich in vitro to jedyna droga, ale my się nie zgodziliśmy. A poza tym – powiedzieliśmy na rozprawie – już mamy dziecko i to jest dla nas teraz najważniejsze. Chcemy synka kochać, być z nim i chcemy być razem szczęśliwi.

Cud od Boga

I nagle ciąża.

– Było z tym dużo zamieszania. Po pierwsze – szok i fakt późnego jej wykrycia. Dowiedziałam się o niej w dziesiątym tygodniu, a ciąża od początku była zagrożona. Brałam pod uwagę różne możliwości spóźniania się miesiączki, ale nigdy nie pomyślałabym, że to ciąża. Jakim cudem? – Magda do dziś pamięta swoje zdumienie i to nawet, że na początku potęgowały się w niej uczucia złości i zdezorientowania.

– Właściwie trudno nazwać mi stan, w którym się wtedy znajdowałam, ale fakt był taki, że się tego nie spodziewałam. Przez chwilę nawet byłam zła na Pana Boga, że jak się już poukładało nasze życie, to mogłoby tak zostać ułożone choć przez chwilę, a nie znowu jakieś zmiany. Nie przyzwyczajałam się do tej ciąży, bo skoro była zagrożona i skoro z pierwszej nic nie wyszło, to czemu teraz miałoby być inaczej. Stwierdziłam, że opieka nad Kubusiem jest dla mnie czymś tak niesamowitym, że nie mam czasu zastanawiać się nad tą ciążą i tak jak miałam leżeć, odpoczywać i uważać – to chodziłam na spacery, nosiłam Kubę oraz w pełni cieszyłam się macierzyństwem i ani dnia nie spędziłam w łóżku z nogami zawieszonymi na lampę.

– Po drugie, mijał właśnie szesnasty tydzień ciąży, za miesiąc miałam wracać do pracy po urlopie macierzyńskim, a tu nie wiadomo, co robić. Wokoło nikt nic nie wiedział poza mężem i rodzicami. Lekarz mówił, że płód rozwija się prawidłowo, że wszystko jest na dobrej drodze i wygląda na to, że ciąża się utrzyma, ale „mam dalej leżeć”. Ani dnia nie spędziłam w łóżku. Moje zdziwienie przeszło najśmielsze oczekiwania. A kiedy dowiedzieliśmy się, że to będzie nasz drugi syn, byłam w takim szoku, że nie potrafiłam się pozbierać. Ponoć ciąża chłopięca jest trudniejsza do donoszenia – dlatego moje zdziwienie było totalne.

Po trzecie: czterdziesty tydzień ciąży, syn Bartek, waga 3970 i długość 57 cm – poród przez cesarskie cięcie. Urodzony też w środę i też o 8.50!

– Teraz, z perspektywy czasu, wiem, że to cud od Boga. Tylko nie wiem, czym sobie na te dwa nasze cuda zasłużyliśmy! Mamy wiele szczęścia i radości z tych naszych dwóch cudownych i kochanych chłopaków – mówi Magda.

A co z kobietami, które podejmują procedurę in vitro, a później, gdy dowiadują się, że dziecko jest poważnie chore, chcą usunąć ciążę?

– Nie chciałabym nikogo oceniać ze względu na to, że jesteśmy animatorami ruchu Spotkania Małżeńskie. Jedną z zasad dialogu, jaką posługuję się w kontaktach z innymi ludźmi, jest zasada pierwszeństwa rozumienia przed ocenianiem. Łatwo jest osądzić drugiego człowieka, ale przeprosić go za krzywdy w ten sposób wyrządzone – jest już gorzej. W myśl mojego sumienia nie podjęłabym decyzji o aborcji, więc dla mnie sprawa jest jasna.

Pierwotnie tekst ukazał się na łamach portalu http://idziemy.com.pl
Photo: Powerhouse Museum Collection / Foter / No known copyright restrictions

O autorze

Barbara Łomowska

Mama trójki energicznych dzieci, uzależniona od czytania i pisania.

Leave a Reply

%d bloggers like this: