Publikujemy poniżej list, jaki wpłynął do naszej redakcji.
Okazuje się, że życie przynosi więcej niespodzianek, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Podobno jest też wiele takich historii jak nasza, ale w żadnym momencie nie spodziewaliśmy się, że i nam się przydarzy.
Pokrótce przypomnę, że przez jakieś 5 lat po ślubie staraliśmy się bezskutecznie o dziecko. W tym był rok leczenia, próby „dawania sobie spokoju”, „nie myślenia o tym” (nie wiem, może ktoś ma inne doświadczenie, ale dla nas było to niemożliwe w tamtym momencie). Aż wreszcie decyzją o adopcji zaczęliśmy oczekiwać naszego pierwszego synka, Pawła. I, co ciekawe, od rozpoczęcia szkolenia na rodziców adopcyjnych do poznania Pawełka minęło nie mniej nie więcej, a 9 miesięcy! ?
Razem z naszym tak wyczekiwanym członkiem rodziny pojawiło się więcej spokoju, wreszcie radość, jeszcze więcej miłości. Oczywiście jesteśmy normalni i trudy też były i są, ale sens życia i robienia czegokolwiek wreszcie został ukierunkowany.
Skończył się urlop macierzyński, wróciłam do pracy, a Paweł miał cudowną nianię (i ciągle ma ?) – swoją drogą żłobka nie polecam nikomu. Na początku mojego powrotu do pracy co prawda więcej byłam w domu niż w pracy, bo akurat czas chorób, z których ciężko było nam wyjść, ale nastał luty i już było lepiej. Chodziłam do pracy, byłam zadowolona, zdrowo tęskniłam za Pawełkiem i cieszyłam się powrotami do niego.
Mniej więcej w połowie miesiąca zaczęłam zastanawiać się co się dzieje z moim cyklem. Przypomniałam sobie, kiedy był początek i okazało się, że według obliczeń zaraz powinien pojawić się kolejny. Minęło kilka dni, a tu nic. Pomyślałam, że pewnie nie pamiętam dobrze dat, bo nic nie zaznaczałam i jeszcze chwila i będzie. Już coś zaczynało mi świtać w głowie, ale w ogóle nie chciałam się na tym skupiać. Ile to razy zbyt szybko robiłam testy ciążowe, albo wydawało mi się, że coś inaczej czuję i już spodziewałam się ciąży, której wcale nie było. Zatem starałam się nic nie brać do głowy.
Pomyślałam, że poczekam do końca tygodnia i jak będzie cisza, to w piątek 23 lutego zrobię test. W czwartek już nie wytrzymałam, chciałam zrobić test wieczorem, nie wytrzymałam jeszcze bardziej i zrobiłam zaraz po przyjściu z pracy. Byłam sama z Pawłem w domu. Jeszcze kilka lat temu oczekiwałabym 2 kresek, których nigdy nie było, wypatrywałabym, szukała z bliska pod różnym kątem do światła tej drugiej może chociaż ledwo widocznej. Tym razem byłam przekonana, że i tak nic nie będzie i nawet nie zdążyłam odwrócić głowy, a 2 kreski się pojawiły. Tak wyraźne, że nie wierzyłam, że je widzę. I to dosłownie – naprawdę nie wierzyłam własnym oczom. Miałam tylko 1 test, więc nie mogłam go nawet powtórzyć. Pomyślałam też przez moment, że może jest zepsuty, ale z drugiej strony przecież już nawet czasowo mogłoby się zgadzać to, że…. JESTEM W CIĄŻY.
Pierwsze myśli były różne. Patrzyłam na Pawła i przez moment pomyślałam, że chyba wolałabym drugi raz adoptować niż urodzić. To oczywiście szybko minęło. Nie zrozumcie mnie źle. W tej myśli chodziło tylko o to, że adopcję znam i jest piękna, i polecam ją każdemu, kto jest na nią gotowy i otwarty. Ciąża natomiast była czymś zupełnie nowym i nieznanym.
I tak… Tyle zdążyłam napisać na kartce (dzisiaj nic nie zmieniłam) 11 czerwca jeszcze przed wizytą u naszej Pani Doktor. Tego dnia po południu mieliśmy mieć badanie połówkowe w 21 tygodniu ciąży. Pomyślałam wtedy, że wieczorem skończę tekst, dodam nowe zdjęcia z USG i podzielę się z Wami tą radością w jakiś sposób. To co napiszę dalej może mieć zupełnie inny wydźwięk, bo i emocje już są inne. Na badaniu 11 czerwca okazało się, że serduszko naszego drugiego synka, któremu daliśmy na imię Dominik, przestało bić… ☹ O tym dniu i o tym, co było później, napiszę za kilka dni. Nie wiedziałam, czy dzielić się z Wami przeżyciami z radości poczęcia, które przeczytaliście przed chwilą, ale z drugiej strony, ten czas był. Dominik i radość z niego była z nami przez całe 20 tygodni i tego nie wymażemy i nie chcemy wymazywać. Także dzisiaj dokończę właśnie o tym – już krótko. Pisanie i mówienie o Dominiku jest dla mnie pomocą w trudnym czasie i formą terapii bez względu na to, czy ktoś to czyta, czy nie i jakie są na to reakcje. Także niczego nie oczekuję i nie wiem, jak to przyjmujecie. Ja tego potrzebuję, a jeśli ktoś wyciągnie z tego coś dla siebie, to też dobrze. Sprawy, którymi się tu dzielę, są najbardziej intymnymi i trudnymi z życia mojego i naszego (bo Męża przecież też bardzo odsłaniam w tym wszystkim, ale mam na to Jego zgodę).
Zatem, jeszcze przed 11 czerwca…
Po pozytywnym teście i czekaniu na Męża, aż wróci z pracy, bardzo stresowałam się tym, jak mu powiedzieć. Kiedy w końcu wieczorem przyjechał i usiadł obok, serce waliło mi jak młotem. Chyba z wątpliwości czy uwierzy albo jak przyjmie nowinę o ciąży.
Powiedziałam i chyba na początku nie mógł uwierzyć, więc pokazałam test. Wzruszyliśmy się oboje ogromnie. Jest osobą, która bardzo silne przeżycia potrzebuje wypowiedzieć na zewnątrz, więc zadzwonił od razu do swojego Brata. Wtedy, kiedy o tym mówił, chyba jeszcze bardziej dotarło do niego, że jestem w ciąży. Oczywiście to był tylko test, ale kiedy następnego dnia krew potwierdziła tę nowinę, to już tyko czekaliśmy na wizytę u lekarza, który potwierdzi, że wszystko jest OK i na swoim miejscu ?
Rodzicom i Rodzeństwu powiedzieliśmy od razu po badaniu krwi. Niektórzy czekają z takimi informacjami np. do końca 3 trymestru, kiedy już jest bezpieczniej, ale my uznaliśmy, że skoro ciąża jest, dziecko jest, to bez względu na to, czy wszystko jest w porządku, nie wyprzemy się tego i nie widzimy powodu, żeby im o tym nie powiedzieć. Radość była przeogromna! Mój Tata zaczął krzyczeć, Mama płakać, Jacka Rodzice też płakali i powiedzieli, że to nowina dekady ? Podobnie wszyscy, którym mówiliśmy. Czułam wtedy, że wszyscy dookoła cieszą się bardziej niż ja. Ja chyba ciągle nie mogłam uwierzyć. Na pierwszym badaniu u naszej Pani Doktor Dzidzia się pokazała na swoim miejscu i wszystko było w jak najlepszym porządku ? Dopiero wtedy moja świadomość urosła ?
Na każdym kolejnym badaniu wszystko było wręcz idealnie. Dominik pokazał, że jest chłopcem, więc już wiedzieliśmy jak się do Niego zwracać. Paweł wiedział, że w mamy brzuszku jest Dzidzia, że ma na imię Dominik i też witał się z nim codziennie całując i głaszcząc.
Jak widać na zdjęciu, wreszcie też zaczęłam rosnąć, a raczej rósł Dominik ? Byłam bardzo szczęśliwa i dumna z tego brzuszka! Jacek codziennie mówił, że jest coraz większy i piękny, i codziennie zaznaczał jakie to niesamowite, że jestem w ciąży.
Do pracy przestałam chodzić mniej więcej w połowie kwietnia, bo wstawanie codziennie rano o 5, powrót do domu o 16, czas, który chciałam spędzić później z Pawłem, odbierały mi siły na cokolwiek innego. Będąc na zwolnieniu zaczęłam czuć się bardzo dobrze i bardzo cieszę się z tego czasu – ze względu na siebie i Dominika, ale też ze względu na Pawła, bo byłam z nim, a obserwowanie jak rośnie i nabiera co raz to nowych umiejętności, wyrażania emocji i towarzyszenie mu w tym jest najlepszym sposobem na spędzanie dla mnie czasu.
No i miało być krótko… Ale był to chyba zbyt długi czas. Mój blog przez moment był niedostępny, bo będąc w ciąży myślałam o zaprzestaniu pisania i skupieniu się na rodzinie i naszym życiu, bez takiego odsłaniania się światu. Parę dni temu na szczęście okazało się, że blog ciągle istnieje na serwerze i mój zdolny Mąż przywrócił funkcjonowanie go dla mnie ♥ Właśnie dlatego, że potrzebuję dzielić się tym, co przeżywam.
Tyle o ciąży i cudownym Dominiku, który zmienił nasze życie bardziej niż cokolwiek innego.
Piękne świadectwo i piękna miłość w Waszej Rodzinie. Obyście zawsze byli blisko Boga, mieli piękne i szczęśliwe życie i kolejne dzieci.