Maleńki wiejski kościółek gdzieś między górami na końcu Polski. Pierwsza msza po wakcyjnej przerwie (tak, tak w wakacje nie było mszy bo nie było komu dojeżdżać). Ksiądz ubrany już w ornat wygląda z zakrystii, wodzi oczami po kilkunastu osobach, które czekają na rozpoczęcie Eucharystii. Nagle unosi brwi i pyta – A gdzie Baśka? Zaraz będzie, odpowiada mu głos z końca kościoła, karmi dziecko w samochodzie. No to poczekamy! I czekamy! Baśka przyszła, można zaczynać. Piękna Eucharystia, pięknie przygotowane kazanie. Po Mszy wystawienie, ale ksiądz zastrzega, ze może procesję dookoła kościoła już sobie darujemy. „Idziemy!” brzmią 3 tubalne męskie głosy z pierwszej ławki. No to idziemy! Kapłan posłuszny ludowi a lud posłuszny kapłanowi.
W ogłoszeniach kapłan dziękuje tym, którzy przybyli i mówi, żeby powiedzieć tym, których nie ma, że „stary” się o nich pytał. Niesamowite doświadczyć czegoś takiego gdy na co dzień mieszka się w 20 tysięcznej parafii.
W wakacje byliśmy na rekolekcjach i mieszkaliśmy w jednym z polskich seminariów, które użyczyło swoich pomieszczeń, normalnie zamieszkiwanych przez kleryków. Posiłki były w ogromnym refektarzu, gdzie jedli też księża będący w czasie wakacji na dyżurach, w tym rektor obecny i były, ekonom i kilku innych księży.
Dyżur pełnili też młodzi klerycy z drugiego i czwartego roku. Serwowali oni obiady księżom profesorom, pilnując bardzo tzw „etykiety” i nieco nas musztrując, kiedy to my chcieliśmy zanieść obiad tym księżom i pomóc klerykom. Zupełnie tego nie rozumiałam. No przecież ksiądz też człowiek i co za różnica czy obiad poda mu kleryk czy któryś z rekolektantów.
Z tych myśli wyrwał mnie jeden z kleryków – „Kapłaństwo służebne, mamy służyć” -podsumował, tonem nie znoszącym sprzeciwu i kropka. Racja! Olśniło mnie, że przecież kapłaństwo jest hierarchiczne i służebne. Wymaga pokory i posłuszeństwa. Kapłan ma służyć ludziom i Bogu, być posłusznym biskupowi. I jak się tego kandydat na księdza nie nauczy to potem będzie ciężko.
Zresztą nie tylko kapłaństwo jest służebne, małżeństwo też. Ile razy małżonkowie rezygnują ze swoich pomysłów czy planów w imię dobra rodzinnego to tylko oni wiedzą! Żadne powołanie nie jest gładką drogą bez zakrętów. Często przeżywamy kryzysy, zniechęcenia, czy to kapłani czy małżonkowie. Nie ma jednak innej drogi, skoro się raz już wybrało. To droga wierności powołaniu do końca. Miłość „pomimo” a nie „jeżeli” albo „ponieważ”. Na naszych ślubnych zaproszeniach mieliśmy cytat „uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”. Nieustannie trzeba sobie o tym przypominać, niezależnie od wybranej drogi.
Leave a Reply