Wychowanie

Cała Polska czyta – nie tylko dzieciom

Jakiś czas temu wybraliśmy się całą rodziną do księgarni. Zdarza nam się to dość często, bo wszyscy lubimy czytać (to znaczy ci, którzy potrafią już czytać; ci, którzy nie potrafią, lubią, kiedy się im czyta). Zazwyczaj wychodzimy stamtąd obładowani co najmniej jedną książką dla każdego członka rodziny i z nadszarpniętym budżetem domowym. To była jedna z dużych, sieciowych księgarń w centrum handlowym, taka z fotelami do degustacji książek i stolikami dla dzieci. Przepadliśmy jak zwykle na dobre pół godziny (to wersja „wchodzimy tylko na sekundkę”).

W pewnej chwili, kiedy dzieci siedziały przy stoliku, oglądając jakiś milion książek jednocześnie, a ja szukałam czegoś dla najmłodszego potomka, kręcąc się po dziale dziecięcym, podsłuchałam i podejrzałam scenkę z udziałem dziewczynki, około dziewięcioletniej na oko, i jej (chyba) babci. Dziewczynka stała koło mnie i oglądała książkę. Akurat była to książka, którą świetnie znam, podróżnicza dla dzieci, nasz najstarszy syn jest jej wielkim fanem (a właściwie całej serii). Pomyślałam sobie, że to dobry wybór, ciekawa książka w sam raz dla dziecka w tym wieku. Tymczasem niezauważenie zbliżyła się do nas domniemana babcia dziewczynki. Spojrzała podejrzliwie na książkę i – z miną wyrażającą zdziwienie pomieszane z odrazą – zapytała: „No co ty, będziesz czytać?”.

Koniec scenki rodzajowej. Dziewczynka zmieszana odłożyła książkę i grzecznie podreptała za babcią w kierunku kolorowanek.

Zawsze z niedowierzaniem podchodziłam do danych statystycznych na temat czytelnictwa, bo dla mnie, pochłaniacza książek, jest doprawdy trudne do wyobrażenia, że dwie trzecie Polaków nie czyta ani jednej książki w ciągu roku. Ale po tym, jak w moje życie wtargnęła troskliwa babcia w księgarni, zwątpiłam w ludzkość. Kiedy ja byłam mniej więcej w wieku tejże dziewczynki, moi rodzice atakowali mnie książkami. Wybrali na pierwszy ogień „Kłamczuchę” Małgorzaty Musierowicz, do której co prawda podchodziłam dwa razy, ale kiedy już się wciągnęłam, to przepadłam na długie lata. Do tego stopnia, że parę lat później rodzice zmienili front i zaczęli mnie wyganiać z domu, żebym czasem zaczerpnęła świeżego powietrza, zamiast czytać dniem i nocą. Ale jak widać – statystyki nie kłamią. Skoro są babcie (no i zapewne rodzice też), dla których książki to zło wcielone (a przynajmniej totalna nuda), to później są też dzieci, które nie tkną książki nawet bardzo długim kijem od szczotki. I z tych dzieci później wyrastają dorośli, którzy nie czytają i to samo przekazują swoim dzieciom, i tak w kółko.

A przecież książka to skarb. A jeszcze większym skarbem jest wspólne czytanie. Dzięki książkom dzieci wyrabiają w sobie tak zapomniane umiejętności, jak choćby bogate słownictwo, zdolność poprawnego budowania zdań, posługiwania się językiem ojczystym, a jeśli czytają same – zupełnie bezwysiłkowo przyswajają też zasady ortografii i interpunkcji. Śledząc tekst z kolan rodzica, dzieci automatycznie uczą się też czytać (sama jestem tego przykładem). Prócz tego czytanie rozwija wyobraźnię i empatię (czytając, dzieci utożsamiają się z bohaterami książek i uczą się współodczuwania), a także pomaga rozwiązywać problemy i łatwiej radzić sobie z trudnościami emocjonalnymi.

Z książkami nie trzeba czekać do osiemnastki, tak naprawdę warto czytać już niemowlętom. Niektóre świetnie się relaksują przy długich i monotonnych – z ich punktu widzenia – tekstach „dorosłych” książek. A poza tym książeczek dla maluchów jest ogrom, i choć nie wszystkie dzieci są nimi zainteresowane na tyle, żeby usiedzieć dwie minuty w skupieniu, to warto próbować – jest spora szansa, że za którymś razem dziecko złapie bakcyla i samo zacznie maltretować nas książeczkami. Czytanie z mamą jest cenne już choćby dlatego, że buduje więź – można się przytulić, pogadać, pośmiać razem, posłuchać kojącego głosu. Ale podobno lepsze jest czytanie z tatą, bo ojcowie zadają przy lekturze bardziej działające na wyobraźnię pytania (jako matka uważam, że to jest jakaś szowinistyczna dyskryminacja). Tak czy siak, czas spędzony z rodzicem jest niezastąpiony. Czy to w ciągu dnia,  czy przed snem – na wyciszenie. Czytanie jest dobre na wszystko. U nas na przykład doskonale się sprawdza na lęk przed burzą. Kiedy za oknem grzmi, a dzieci pojękują, że „mamo, ja się boję”, my układamy się razem na łóżku i czytamy coś długiego i kojącego (świetnie sprawdzają nam się w tej roli np. „Opowieści z Narnii”).

Nie namawiam wcale do tego, żeby tkwić wiecznie z nosem w książce. Ale poprawiajmy statystyki chociaż trochę, te dwie książki rocznie – to się naprawdę da zrobić. A przykład idzie jak zwykle z góry. Czytający rodzice, to czytające dzieci. A czytające dzieci to mądre dzieci. I nie pomogą substytuty, czytające misie to nie to samo. Podobnie audiobooki. Czytająca mama i czytający tata to najlepsza zachęta, by sięgnąć po książkę. Czytające babcie też są w cenie.

 

Foto: Foter.com

O autorze

Aleksandra Gajek

Pedagog, redaktor, żona, mama trojga dzieci. W wolnym czasie pochłania książki, gotuje i uprawia relaksacyjne prasowanie.

2 komentarze

Leave a Reply

%d bloggers like this: