Jestem nauczycielem. A raczej – mój zawód wyuczony to: nauczyciel. Polonista.
Ale nie umiem uczyć języka polskiego. Jak to? – może ktoś zapytać. Ano tak.
Nie umiem po prostu uczyć. Zachwycam się tym językiem. Poznaję go. Szanuję go i staram się mówić pięknie i poprawnie. Nie dlatego, że wypada. Dlatego, że to mój język ojczysty. A kim będę, jeśli nie będę szanować języka mojej Ojczyzny?
A co z uczeniem innych? Nie lubię określenia: korepetycje. Bo powtórki, owszem, są potrzebne. Ale moi uczniowie mówią czasem, że nasze lekcje to takie celebracje języka. Uwielbiam polszczyznę. Po prostu.
Jakiś czas temu dostałam pytanie smsem (pisownia oryginalna): „Ma pani przypadkiem godzinke jutro? Potrzebuje ogarnac ludzi bezdomnych”. Pomijając brak polskich znaków (straszna plaga) – naprawdę się zastanawiałam, czy to nie jest propozycja wolontariatu. Już miałam zapytać, gdzie i o której ta akcja, ale w ostatniej chwili mnie oświeciło, że może jednak chodzi o lekturę szkolną. Ciśnienie momentalnie mi się podniosło. Napisałam: „Godzinkę? To jakiś żart?”. Na odpowiedź nie czekałam długo: „dlaczego, poprzednia pani dawala rade”. Odpisałam: „To proszę się zwrócić do niej i tym razem”. Odpowiedź? Oczywiście, była: „ok. nie bylo tematu. pozdr”
Zamyśliłam się.
Czy to naprawdę aż tak trudno zrozumieć, że „Ludzie bezdomni” to nie nowela? I że nie szanując literatury, nie szanujemy siebie samych? Nawet nie czepiając się dzieła Żeromskiego można chyba „załapać”, że coś nie gra w takim podejściu, jakiego miałam nieszczęście być prawie naocznym świadkiem. Skąd to i dlaczego ma się tak dobrze?
Nie wiem. Może szkoła. Może lekkie traktowanie tych spraw przez zapracowanych i wiecznie zajętych rodziców. Może też – wina techniki i cyfryzacji, bo przecież po co czytać, skoro można obejrzeć albo posłuchać, a w najgorszym wypadku – „łyknąć streszczenie”. Można. Tylko do czego to prowadzi?
Przychodzi do mnie Maciek. Ma problem z gramatyką, a szykuje mu się sprawdzian ze słowotwórstwa. „Dobrze”, mówię, „siadaj, pomogę ci.” Maciek siada. Robię herbatę.
Pytanie o nazwy przypadków – pozostaje bez odpowiedzi. Nie zbita z tropu podpowiadam – dalej nic. Zmieniam front. Pytam o pojęcia stricte związane ze słowotwórstwem. Sama chciałam. Dowiaduję się, że wyrazy pokrewne to takie, które mają takie same znaczenie a „formant” to forma odmienianego rzeczownika.
Zapewniam, że nie wymyśliłam tego przykładu.
Kilka tygodni wcześniej dowiedziałam się (i na szczęście, bo tego nie wiedzieć to ogromna strata…), że Mały Książę na ziemi znalazł przyjaciela w postaci węża i baranka, a pilot kiedy się rozbił na pustyni, uderzył się chyba w głowę, dlatego przywidziała mu się ta cała chryja z Małym Księciem.
Do czego prowadzi czytanie li i jedynie streszczeń? Najpierw może do tego. Potem … oby nie było gorzej.
PS. Zdjęcie to ilustracja, jak ja czytam książki. Zakładki są tam, gdzie są treści, do których warto wracać. Od razu widać, że tej książki nie można przeczytać tylko jeden raz. I takie książki bardzo lubię.
fot. Ewa Sprawka
Leave a Reply