Od piętnastu lat mam szczęście sprawować Eucharystię, i uważam ją za jeden z największych skarbów. Może dlatego lekkie manewrowanie różnego rodzaju zmianami trochę mnie drażni.
Z początkiem wakacji gruchnęła wieść, że od adwentu mamy sprawować Eucharystię „ad orientem” (zwróceni ku wschodowi), co w praktyce ustawia kapłana podczas Mszy św. po tej samej stronie ołtarza, co wszyscy wierni (bo od kilku wieków funkcję orientu przyjął znak krzyża na ołtarzu). Potem przyszło sprostowanie, że jest to sugestia, a nie dekret. Tak, czy tak sprawa pozostaje do przemyślenia. Od piętnastu lat mam szczęście sprawować Eucharystię, i uważam ją za jeden z największych skarbów. Może dlatego lekkie manewrowanie różnego rodzaju zmianami trochę mnie drażni.
Dopuszczenie do powrotu tzw. starego rytu Mszy św., które ogłosił Benedykt XVI, było bardzo dobrą decyzją w umacnianiu powszechności Kościoła Katolickiego. Równocześnie nie minęło od tego pół roku a można było odnotować coś w rodzaju księżowskiej mody „na Benedykta”. Zamiast sięgnąć po znamienitą książkę „Duch liturgii” łatwiej było doszywać w albach koronki, odkurzyć stare ornaty, mszały i sprzeczać się: czy krucyfiks ma stać na środku ołtarza czy obok niego. Słowem, kabaret, który nie powinien się zdarzyć. Miało być głębiej, wyszło jak wyszło. Podejrzewam, iż z sugestią kard. Roberta Sarah, może stać się podobnie. Obym się pomylił. Tyle gdybania, teraz trochę poważniej.
Msza jest świętością, i choć podlega zmianom, wymaga pokory i uważnego pogłębiania. Kogo na to nie stać, będzie żeglował w stronę teatralizacji i sekciarstwa. O nadużyciach może napiszę jeszcze kiedyś, tym razem chciałbym wspomnieć o kilku szczęśliwych ludziach, którzy nauczyli mnie sporo w sprawie Eucharystii. Czy zmiana przyjdzie czy nie, przemyślenie czym dla nas jest Msza św., nikomu nie zaszkodzi.
Seminarium (zlokalizowane w górskiej miseczce świętokrzyskiego pejzażu), w którym przygotowywaliśmy się do posługi prowadzi od lat teatr; trafiło się tam. Praca na scenie ze Zdzisławem Nowickim (+ 2002) i Anną Skaros otwierała nam oczy jak rozróżniać natchnienie poetyckie od Bożego. Granica jest mocna jak drut kolczasty pod napięciem. Pan Zdzisio „marudził” wciąż, że po przekroczeniu progu sceny po spektaklu nie wolno używać tricków scenicznych w życiu, bo zwariujemy. A podglądając ich ukradkiem w jaki sposób przeżywali Eucharystię, nieraz zawstydziłem się swoją płycizną i lekkomyślnością. Teatr to teatr, a Msza to Msza. Kto to pomyli wcześniej czy później zwariuje.
Drugim skarbem tamtych czasów były wykłady ks. prof. Stanisława Czerwika, sześć lat męczył się wkładając nam do głowy liturgikę. Niesamowity to człowiek. Odkrywał nam w Eucharystii, że nawet przecinki mają teologię, nie mówiąc o słowach, gestach, mocy Tradycji – i najważniejsze: Bożej Obecności. Dzięki temu nie przyłączę się do stada wypisujących brednie na temat obrzędów tzw. Mszy Pawła VI (ten kształt odprawiania, który znamy z codzienności). Stąd trochę mnie martwi pobieżna moda na „stare obrzędy”. Duch Święty zaszczyca swoją obecnością jeden i drugi obrzęd, i odnajduje się w nich lepiej niż my ze swym ciasnym spojrzeniem. A w swojej ograniczonej naturze często człowiek gubi bojaźń Bożą i zachowuje się jakby Bogu łaskę zrobił będąc na Mszy świętej. A przecież jest odwrotnie.
Tak to wygląda na gruncie polskim, wypadałoby jeszcze spojrzeć na propozycję kard. Sarah w kontekście praktyk w Europie zachodniej, ale to następnym razem może.
Przeczytaj też: Reformowanie odprawiania Mszy świętej, cz. II
Foto: Benediktíni Sampor/Flickr/CC BY-NC 2.0
Leave a Reply