Od lat 1 sierpnia spędzaliśmy nad morzem, ale w tym roku wakacyjne plany ułożyły się inaczej i oto w ten upalny dzień jesteśmy w Warszawie. Decyzja jest prosta – zapakować synów do samochodu i jazda na Plac Wilsona. Bo na naszej prawie wsi flagi powiewają, ale syren nie słychać. Zakładam sukienkę, młodszy syn swoją patriotyczną koszulkę. Ledwie zaparkowaliśmy, a o miejsce wcale nie było łatwo, spotykam koleżankę z dwoma synami. Ona w sukience, chłopcy eleganccy. Zdradza mi, że swoje wakacje planuje w taki sposób, by zawsze 1 sierpnia być w Warszawie i oddać cześć jej bohaterom. Robi to na mnie wrażenie. Ku naszej radości wszyscy dostajemy znaczki Polski Walczącej, rozdawane w ramach akcji Wolność Łączy. Mąż, który po pracy wsiadł w metro na drugim końcu miasta, dołącza do nas.
Ludzi jest bardzo, bardzo wielu. Rodziny z dziećmi, dużo młodzieży, obcokrajowcy, niewielu starszych. Jestem zaskoczona, że jest nas aż tylu i to w miejscu odległym od głównych uroczystości. Ustaje ruch uliczny i wychodzimy na jezdnię. Po chwili odzywają się syreny i klaksony, cały plac rozświetlają czerwone race i od tej czerwieni i dymu jasny dzień zamienia się w ciemny wieczór. Młodzi, którzy trzymają transparent z napisem „Cześć i Chwała Bohaterom” zaczynają skandować to hasło, śpiewamy Mazurek Dąbrowskiego. Nie ukrywam – idzie mi kiepsko, bo w gardle dusi mnie ze wzruszenia. Jakiś mężczyzna – bywalec wielu meczy – bulwersuje się naszymi słabiutkimi głosami. Chłopcy, wyedukowani w katolickiej szkole, nie przynoszą nam wstydu, bo znają i śpiewają hymn. Mi do samego końca nie puści…
Wracamy do samochodów. Koleżanka opowiada o bracie swojego dziadka, który poszedł do powstania i słuch po nim zaginął. Nikt nie wie kiedy ani jak zginął, gdzie go pochowano. Tajemnica jego losów jest potężną i bolesną wyrwą w dziejach całej rodziny. A my wieczorem pojedziemy na Powązki, na powstańcze kwatery, pod pomnik Gloria Victis. Nie może nas tam dziś zabraknąć.
Foto: Rafał Karpiński
Veni Vidi Vici