Przyjęło się w naszej literaturze historycznej mówić o powstaniach narodowych jako o przegranych, krwawych hekatombach, z których Polacy wychodzili wprawdzie moralnymi zwycięzcami, ale Polska ponosiła trudne do odrobienia straty. Utarł się nawet swoisty mit przegranego powstania. Na tym tle zupełnie inaczej prezentują się dwa (!) udane Powstania Wielkopolskie.
O tym, że były dwa mało kto wie. Pierwsze wybuchło w 1806 roku, za czasów Napoleońskich, gdy Cesarz Francuzów rozbił w polu armię pruską. Wielkopolanie uderzyli na częściowo zdemoralizowanego wroga i osiągnęli pełny sukces, przy minimalnych stratach. Być może dlatego pierwsze Powstanie Wielkopolskie jest prawie zupełnie zapomnianym epizodem w naszej historii…
Drugie powstanie wybuchło pod koniec roku 1918, gdy ważyły się losy i kształt powstającej z niebytu Polski. Wielkopolska stanowiła od czasów kongresu wiedeńskiego część królestwa Prus, wprawdzie peryferyjną i nie tak cenną ekonomicznie jak przemysłowy Śląsk, niemniej Berlin wcale nie był zachwycony perspektywą utraty ziem nad Wartą. Na terenie poznańskiego w czasie całego XIX wieku toczyła się zażarta walka ekonomiczna, kulturowa i religijna pomiędzy państwem pruskim a żywiołem polskim. Berlin dążył do germanizacji Polaków, walcząc przy okazji z kościołem katolickim, słusznie upatrując w nim ostoję polskości. Te działania spotykały się z żywą kontrakcją polskiego społeczeństwa, które wykorzystując pruskie prawo i porządek samo organizowało się tworząc banki spółdzielcze, kasy zapomogowe, biblioteki ludowe, organizacje kulturalne i samokształceniowe.
Spośród wszystkich trzech zaborów w momencie wybuchu I wojny to właśnie w Wielkopolsce społeczeństwo polskie było najbogatsze, najlepiej wykształcone (praktycznie zerowy analfabetyzm) i zarazem najbardziej uświadomione narodowo. Endecja miała w poznańskim największe wpływy.
Obalamy mit
A skoro już o endecji mowa. Warto rozwiać jeden z mitów krążących na jej temat, jakoby wzbraniała się przed czynem zbrojnym wobec zaborców czy wręcz wykazywała „tchórzostwem” jak chcieliby ją widzieć spadkobiercy nurtu powstańczo-straceńczego. Nic z tych rzeczy. Zarówno Roman Dmowski, jak i inni teoretycy narodowej demokracji powtarzali zawsze, że czyn zbrojny – owszem, ale wtedy, gdy posiadamy odpowiednią siłę oraz sprzyjające warunki.
Taka sytuacja zaistniała pod koniec roku 1918 w Wielkopolsce. Polacy posiadali kilkadziesiąt tysięcy dobrze wyszkolonych w niemieckim wojsku ludzi, mających za sobą wieloletnie doświadczenia bojowe. W razie wybuchu powstania bardzo łatwo było ich podzielić na formacje bojowe i skierować do walki. W tej liczbie znajdowało się także wielu podoficerów armii pruskiej, którzy zawsze stanowią kręgosłup każdego wojska. Nieco gorzej wyglądała sprawa z oficerami, bo awans w korpusie oficerskim był dla Polaków w Prusach utrudniony. Zaradzono temu ściągając oficerów z dawnej Kongresówki i Legionów.
Na terenie poznańskiego znajdowało się dużo składów broni, poczynając od białej – bagnety, szable i lance pruskich ułanów (nawiasem mówiąc kiepsko wyważone), poprzez broń maszynową, artylerię na lotnictwie kończąc. Garnizony te i składy były słabo strzeżone przez jednostki tyłowe, posiadające niewielką wartość bojową. Znaczna część oddziałów niemieckich, znajdujących się na terenie Wielkopolski, była już mocno zdemoralizowana, zniechęcona czterema latami wojny, wielu żołnierzy pochodziło z odległych landów i niekoniecznie chciało umierać za niemiecki Poznań.
Wybuch powstania
Impulsem do wybuchu powstania była wizyta Ignacego Paderewskiego w Poznaniu, jadącego z Gdańska do Warszawy. 25 grudnia pianista wygłosił patriotyczne przemówienie w hotelu Bazar, które wywołało furię poznańskich Niemców – zrywanie flag polskich, alianckich i tym podobne ekscesy.
Powstanie wybuchło 27 dnia grudnia, Wielkopolanie błyskawicznie opanowali kluczowe punkty na terenie prowincji, składy broni, forty, lotnisko Ławica (sto samolotów!). Walki toczyły się do 16 lutego 1919 roku, zakończeniem był praktycznie pełny sukces. 90 procent dawnego Wielkiego Księstwa Poznańskiego weszło w granice Polski, stając się jej bardzo wartościową dzielnicą. Armia wielkopolska weszła w skład Wojska Polskiego a jej pułki były najlepiej wyszkolone, wyposażone i zdyscyplinowane, co udowodniły w nadchodzącym konflikcie z Rosją sowiecką.
Takim był na przykład słynny 15 pułk ułanów Poznańskich, o którym żurawiejka głosiła „Bolszewicką krwią zbroczony to 15 pułk czerwony” (Niestety, inna żurawiejka głosiła o tym pułku „Lepiej zginąć na dnie sracza niźli służyć u Kiedacza”).
Powstanie kosztowało kilkuset zabitych, co jak na rozmach walk nie jest wielką liczbą. Było świetnie przygotowane, wybuchło we właściwym momencie, osiągnęło sukces militarny i polityczny, krwi przelało mało.
Może dlatego właśnie tak ciężko przeczytać o nim w środkach masowego przekazu, pomstujących na polska bohaterszczyznę…
Ilustracja: Walki przy moście Chwaliszewskim w Poznaniu/ obraz Leona Prauzińskiego
Leave a Reply