Przedwczoraj za sprawą Magdaleny Komsty po raz kolejny rozpętała się burza dotycząca książek promujących bicie dzieci. Cytaty z książki „Pasterz serca dziecka” autorstwa Teda Trippa wywołały – jak najbardziej słuszne – oburzenie w środowisku blogerów parentingowych, psychologów, a także rodziców. Książka ukazała się już ponad trzy lata temu nakładem wydawnictwa Słowo Prawdy. Autor zachęca na jej łamach do stosowania wobec dzieci kar cielesnych, instruuje nawet dokładnie, jak to robić, a także jak uniknąć odpowiedzialności karnej za przemoc. Wszystko to zaś uzasadnia… wolą Boga.
Trzeba przyznać, że treść tego poradnika naprawdę szokuje. Ciężko czyta się te bardzo konkretne i plastyczne opisy, instruujące, aby do wymierzania dzieciom kary podchodzić bez emocji, zalecające, czym bić, i jak sprawić, aby dziecko odczuło wymagany poziom bólu. Tym gorzej, gdy te sadystyczne sceny poprzedzają rzekomo chrześcijańskie uzasadnienia takich metod wychowawczych. I nic dziwnego, że internetowe zamieszanie obróciło się w tej sytuacji w dużej mierze przeciw wierzącym, a w naszej polskiej rzeczywistości dość mocno oberwało się katolikom. Ale może to dobry moment, aby zmierzyć się z katolickim podejściem do przemocy wobec dzieci, które częściowo funkcjonuje jako stereotyp, a częściowo, niestety, jest prawdą.
Na początek warto wyjaśnić, że autor książki nie jest księdzem (jak sugerują niektórzy komentatorzy) ani nawet katolikiem. Ted Tripp jest baptystą, pastorem, mówcą i – co tym bardziej przerażające – ojcem trojga dzieci. Wydawnictwo, które odpowiedzialne jest za polskie wydanie książki, również nie jest wydawnictwem katolickim. Jest ono powiązane z Kościołem Chrześcijan Baptystów, protestanckiej wspólnoty o charakterze ewangelikalnym. Po interwencji wydawnictwo zawiesiło sprzedaż książki, ale nie zdecydowało jednoznacznie o wycofaniu jej z oferty, zastrzegając, że decyzja, czy tak się stanie, zostanie podjęta wciągu kilku tygodni. Taka narracja wskazuje niestety, że prawdopodobnie wydawca nie zdaje sobie sprawy ze szkodliwości tych treści. Niestety nie jest to też pierwsza tego typu sprawa, i nie da się również oczyścić z zarzutów katolików. Już w 2012 roku podobna afera rozpętała się wokół książki „Jak trenować dziecko?” autorstwa Michaela i Debi Pearl, która została wydana przez wydawnictwo Vocatio. Wówczas po interwencji m.in. Rzecznika Praw Dziecka sprawa trafiła nawet do prokuratury. Wygląda jednak na to, że wydawnictwo Vocatio nie wyciągnęło lekcji z tamtych wydarzeń, bo wciąż w swojej ofercie ma inne pozycje o podobnym wydźwięku, jak na przykład „I kto tu rządzi? Poradnik dla sfrustrowanych rodziców” Roberta Barnesa. Problem jest więc szerszy i nie ogranicza się do środowiska protestanckich fundamentalistów. Nadal podtrzymywane jest przekonanie, że zgodne z wolą Boga czy biblijnym modelem wychowania jest stosowanie wobec dzieci kar fizycznych. Czy tak rzeczywiście jest?
W Piśmie Świętym istotnie możemy znaleźć kilka fragmentów nawiązujących do wychowania, do kar cielesnych i „stosowania rózgi”. „Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go – w porę go karci” (Prz 13,24); „Karcenia chłopcu nie żałuj, gdy rózgą uderzysz – nie umrze” (Prz 23,13-14) – to chyba najbardziej znane fragmenty. Kluczowa jest jednak ich interpretacja – czyli przede wszystkim branie pod uwagę, że znajdują się one w Starym Testamencie, a ten nie przekazuje jeszcze pełni objawienia. W starotestamentalnych księgach znajdziemy przecież znacznie więcej opisów przemocy: wojny przeciw wrogom Izraela, zwycięskie dzięki pomocy Boga, dotkliwe kary za przewinienia, ale także inne niezgodne z późniejszymi pismami aspekty, choćby wielożeństwo. Odczytując takie teksty należy więc pamiętać o stopniowości objawienia, a także o kontekście historyczno-społecznym. Koncepcja podmiotowości dziecka i jego praw pojawiła się w pedagogice właściwie dopiero pod koniec XIX w., w czasach starożytnych nie mogło więc być mowy o takim traktowaniu dzieci, i nie było to tylko domeną religii chrześcijańskiej.
Dodatkową wskazówką przydatną w odczytywaniu tych wersetów może być też rozumienie koncepcji grzechu – jako wskazania tego, co moralne i niemoralne, a nie stawiania bezładnych zakazów i nakazów. Przykazania Boże nie wynikają przecież z czyjegoś „widzimisię”, ale mają konkretne uzasadnienie w rzeczywistości, nawet jeśli przesłanki stojące za danym zakazem czy nakazem w czasach starożytnych mogły nie być jeszcze do końca jasne. Praktyka wskazywała jednak, że pewne czyny niosą za sobą negatywne, a inne pozytywne konsekwencje, i na takiej społecznie użytecznej podstawie można było zbudować kodeks moralny. Wezwanie do karania dzieci w perspektywie realiów takiej właśnie społecznej użyteczności na tamte czasy było raczej nawoływaniem do tego, aby te dzieci w ogóle wychowywać, zamiast zostawiać je samym sobie. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że nasze realia są inne i stąd też zupełnie uzasadniona jest zmiana podejścia do spraw wychowania.
A co z obroną „tradycji”? To przecież właśnie argumentem „tradycyjnego wychowania” wielu rodziców w Polsce (a więc zapewne w sporej części katolików) uzasadnia stosowanie kar cielesnych. To może i kuszące, ale wbrew temu, co wielu katolikom się wydaje, Kościół może iść z „duchem czasu” i robi to (przykładem niech będzie chociażby piękne i bogate nauczanie św. Jana Pawła II o małżeństwie i seksualności człowieka). Wraz z postępem różnych dziedzin nauki modyfikuje się również nauczanie Kościoła i ma to miejsce także w przypadku psychologii czy pedagogiki. Dziś wiemy o rozwoju dzieci dużo więcej i mamy prawo, a nawet obowiązek, uznawać te fakty (wiara nie stoi przecież w sprzeczności z nauką!).
Prawdziwe Boże wskazania odnośnie wychowania możemy natomiast czerpać raczej z Nowego Testamentu. „Ojcowie, nie rozdrażniajcie waszych dzieci, aby nie traciły ducha” (Kol 3, 21). Katechizm Kościoła Katolickiego jeszcze konkretniej ujmuje to, jakie zasady powinny panować w katolickich rodzinach: „Rodzice pierwsi są odpowiedzialni za wychowanie swoich dzieci. Wypełniają tę odpowiedzialność najpierw przez założenie ogniska rodzinnego, w którym panuje czułość, przebaczenie, szacunek, wierność i bezinteresowna służba” (KKK 2223). Taki jest przecież obraz chrześcijańskiego Boga – przede wszystkim przebaczający, a nie wymierzający kary, czuły, a nie bezlitosny.
Katolicki rodzic to nie bezlitosny kat. Taki pogląd jest czysto stereotypowy i nie ma oparcia w rzeczywistości. Potwierdza to moje osobiste doświadczenie obserwacji naprawdę wielu rodzin katolickich, które owszem, przyjmują różne metody wychowawcze, ale nie jest dla nich niczym typowym przemoc wobec dzieci. W zasadzie pod tym względem nie różnimy się chyba od ogółu społeczeństwa – pokolenie dzisiejszych młodych rodziców coraz częściej odchodzi od „tradycyjnych” metod wychowawczych, opartych na przemocy i przymusie. Wśród rodzin katolickich, podobnie jak i tych niewierzących, bardzo popularne są takie trendy wychowawcze jak rodzicielstwo bliskości czy wychowanie w duchu porozumienia bez przemocy. Przypadki stosowania „klapsów” czy nawet większej przemocy wobec dzieci wypływają raczej z pewnej nieświadomości wychowawczej niż konkretnie z religii katolickiej, a taka nieświadomość może dotyczyć rodziców niezależnie od wyznania.
Co więcej, próba oskarżenia katolików o propagowanie przemocy wobec dzieci jest szkodliwa dla samej idei. Zamiast ogniskować uwagę na wyznawanej religii skupmy się raczej na walce z samą przemocą. Walka z chrześcijaństwem odciąga jedynie uwagę od najważniejszego tematu, a niestety nie przybliża nas do zwalczania destrukcyjnych teorii wychowawczych. Jednocześnie zaś skierujmy działania edukacyjne także konkretnie do rodziców katolickich, bo wśród nich trzeba również obalić wiele wychowawczych mitów. Do zrobienia w kwestii przemocy wobec dzieci jest jeszcze niestety wiele.
Photo on Foter.com
Moi rodzice byli bardzo wierzący, ale stosowali wobec mnie przemoc, nie fizyczną, ale psychiczną. Krzyki, wyzwiska, straszenie, lekceważenie problemów. Oboje już nie żyją, a ja mam do nich żal, chociaż się za nich modlę. Sama staram się być inna dla swoich dzieci, chociaż to nie zawsze jest łatwe…