Z Ewangelii według świętego Jana (10, 11-16)
Jezus powiedział do faryzeuszów: Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza; najemnik ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach. Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce. Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. I te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz.
Najemnik ucieka, bo jest tchórzem! Ale prawdziwy pasterz czuwa i jest wierny, nawet za cenę śmierci. Jest prawdziwym pasterzem, a nie najemnikiem. Ewangelia uczy, że „najemnik ucieka, bo nie zależy mu na owcach”. Przez chwilę, albo lepiej przez kilka minut, postarajmy się o tym pomyśleć. Najemnikowi „nie zależy”! Na czym mu nie zależy? Właściwie na niczym, bo najemnik tak bardzo troszczy się o siebie, tak mocno zwraca uwagę na własne sprawy, że… nic innego się nie liczy! Taki na nic nie ma czasu, nic go nie pasjonuje, nikomu nie pomoże i dla nikogo nie ma współczucia. Dlaczego takiego nijakiego najemnika nazywamy tchórzem? Dlatego, że on się boi zaangażować. Lęka się, że – okazując innym serce – skomplikuje sobie życie. Wygodniejsze dla niego jest życie w egoizmie, aby nie zwracać uwagi na innych. Tak myśli najemnik, który pracuje tylko dla siebie, tylko po to, by mieć więcej, by bawić się lepiej.
Pamiętajmy jednak, że taki człowiek, który pracuje tylko na chleb, a nie pracuje dla wieczności, nie zasługuje na szacunek, jak pisze autor Małego księcia, czyli Antoine de Saint-Exupéry…! Najemnik to tchórz, który myśli tylko o mamonie, a jeżeli pojawia się niebezpieczeństwo, ucieka w nieznane. A owce pozostają bez obrony.
Uzdrowieniem dla naszych tchórzliwych i leniwych serc jest Eucharystia. Udział we Mszy świętej, która jest zbiorową i publiczną deklaracją wiary i przynależności do Kościoła, jest świadomą – choć zapewne nie całkowitą – rezygnacją z tajemnicy własnej osobowości. Na każdego człowieka, który wie, że został stworzony przez Boga na Jego podobieństwo, ale indywidualnie, że jest „osobowością” jedyną i niepowtarzalną, czyhają różne zasadzki. Dwie z nich mają skrajny charakter. A więc: albo ciężki grzech pychy, albo dotkliwe poczucie osamotnienia.
Uczestnicząc w liturgii Mszy świętej otrzymujemy łaskę, aby zwyciężyć lęk i samotność. Aby pokonać pychę i rozpacz. Zwycięski Pasterz obdarza nas swoją siłą, abyśmy nie ustali w drodze. To właśnie Msza święta jest źródłem mocy, abyśmy nie zgubili się w drodze do nieba. Wsłuchajmy się w świadectwo nawrócenia pewnego polskiego reżysera:
Wiele razy przyglądałem się Mszy okiem niedowiarka. Byłem widzem i badaczem o ustach wykrzywionych drwiącym uśmiechem protekcjonalnego mądrali. Fałszujące babiny i ksiądz bez charyzmy budzili moją irytację. Tropiłem obłudę bijących się w piersi parafian i pychę kapłanów krążących z tacą na datki w sposób rutynowy bez pokory i żarliwości. Miałem przyjaciół, którzy próbowali mi pomóc. Namawiali do uczestnictwa mimo mego zniecierpliwienia i niechęci. Najlepsze lata swej młodości trwoniłem pod sztandarem ateizmu. Ileż to nieprzespanych nocy poświęciłem książkom, które miały mnie wspierać w tej walce… Na szczęście książki małe prowadzą do większych, a te do największych. Wydawało mi się, że odnalazłem Boga w pismach filozofów, w niebie gwieździstym i prawie moralnym, ale nie mogłem odnaleźć Boga Osobowego i spotkać Go podczas Mszy. (…) Aż nadszedł pewnego razu taki moment, kiedy mój dotychczasowy obraz świata uległ zachwianiu. Patrząc przez łzy na tłum intonujący „Ojcze nasz” po raz pierwszy przyłączyłem się do modlitwy pełnym głosem. Siedziałem potem długo w kościele (…) czułem, jak przepełnia mnie coraz większa radość niedająca się w żaden sposób wytłumaczyć do końca.
Okazuje się jednak, że to „pierwsze” nawrócenie reżysera-niedowiarka ma charakter jedynie emocjonalny. Trochę wzruszenia i… znowu wszystko pogrąża się w ciemnościach. Nadal jest ślepcem, który przechodzi obok wielkich rzeczy i nie potrafi ich dostrzec. Ale Bóg nie rezygnuje z walki o jego serce. I to wówczas dokonuje się drugie nawrócenie. Już nie w sferze uczuć, ale w przestrzeni ducha. Uparte chodzenie na Mszę świętą owocuje całkowitą przemianą.
Wszystko stało się nagle takie jasne i proste. Modliłem się i płakałem jak dziecko, czując przy sobie Jego Obecność i kojącą pewność, że już nigdy mnie nie opuści. Żaden zewnętrzny drobiazg nie był w stanie naruszyć tej więzi. Nagle okazało się, że każdy element Mszy służy temu, by doszło do tego spotkania. Chór wiernych nie potrzebuje zestrojenia muzycznego, bo w innym wymiarze spełnia się jego muzykowanie. Kapłan przy ołtarzu nie potrzebuje takiej charyzmy jak aktor czy mówca, bo ma inną, najwyższą ze wszystkich dostępnych człowiekowi. Bijący się w piersi parafianie byli moimi braćmi, których nie ja będę sądził w głębi ich sumień.
Tak oto Msza święta staje się czasem największej wolności i prawdy o samym sobie. Nasze „ja” schodzi na plan dalszy, a dusza doznaje uzdrowienia, pokornieje i umacnia się, starając sprostać temu, co nieśmiertelne. Dobry Pasterz otwiera swoje Serce i zaprasza nas, abyśmy w Nim zamieszkali. Wpatrujmy się zatem w naszego Najlepszego Pasterza i nie bądźmy tchórzami, nie bądźmy najemnikami. Z odwagą w sercu stańmy przy Jezusie, którego zmartwychwstanie jest dla nas źródłem prawdziwej radości i szczęścia.
Leave a Reply