Silvio Berlusconi to nader sympatyczna istota. Patrzymy z uznaniem na jego colgate-uśmiech. Obserwujemy jego radosne okrzyki, gdy AC Milan zdobywa Puchar Champions League. Słuchamy z uznaniem jego celnych żarcików (a dowcip ma przemiły pan premier jak najbardziej italiański: Ojciec rodziny mafijnej rozmawia ze swoim synkiem. Tatusiu, czy to prawda, że Einstein nie żyje? Owszem, mój synu. A dlaczego umarł? Bo za dużo wiedział… prawda, że znakomite!). I tylko to bunga bunga – takie nieeleganckie. A właściwie, dlaczego „nieeleganckie”? To przecież – tak wielu uważa – takie urocze, nowoczesne, ekscytujące… w sumie niewinne! Celebryci są oczarowani i zapewne Silvio wkrótce pojawi się jako szef Zjednoczonych Narodów Świata Bunga Bunga. Jaki świat, taki jego król. Bywanie u miłego premiera stanie się „dobrze widziane” – nawet ci, którzy nie bywali na party u żałosnego polityka będą deklarować, iż podpisali listę obecności. I mnie Silvio zaprosił, wszak jestem atrakcyjny i nowoczesny. Świat bunga bunga za chwilę zacznie sprzedawać modę bunga bunga, zaprosi do lektury literatury bunga bunga i nawet armia poranną zaprawą w stylu bunga bunga będzie zaczynać każdy nowy dzień. A potem wszyscy polecą na Marsa, aby tam prawdziwi mężczyźni, którzy – o czym wszak dobrze wiemy – są Marsjanami, prowadzić naukowe konferencje o dobrodziejstwach cywilizacji bunga bunga.
Pytasz, co wspólnego ma bunga bunga z pisarstwem autora Alchemika? Odpowiadam pytaniem na pytanie: a co wspólnego ma proza Paola Coehla z prawdziwą mądrością? Otóż to – Coehlo jest przedstawicielem duchowości z plastiku. Jeśli ci duszno, bo należysz do jego gorliwych fanów, zażyj tabletkę Murti-Bunga (opisywaną przez Witkacego i Miłosza, czyli pisarzy, których twórczość wypada znać) i otwórz okno. Czas na świeże, zdrowe powietrze! Tutaj można zakończyć lekturę tego tekstu. Fani Coehla stwierdzą zapewne, iż moja opinia wypływa z zazdrości wobec autora, którego książki sprzedawane są w setkach milionach egzemplarzy na całym świecie (dodajmy, wydawane w 66 językach, w 150 krajach świata, w Polsce Coehlo trzykrotnie został… Asem Empiku!). I że każdy czyta, co chce. Jest wolność słowa i wolność oka. I jeszcze – nie chcesz, nie czytaj!
Skąd więc pomysł, aby z motyką ruszać na tak popularnego autora? Po kolei. Nakład nie świadczy o wielkości pisarza. Norwida nie czytał nikt (a i obecnie nie zajmuje pierwszych miejsc na listach bestsellerów), chociaż jest geniuszem (więcej, na poezji tego geniusza wychował się Św. Jan Paweł II). Dla odmiany, dzieła Lenina wydawano w wielkich nakładach i złotych okładkach. A zatem analiza ilościowa zawodzi w rozeznaniu who is who w świecie literatury. A może to zazdrość o wielki sukces Brazylijczyka – odpowiada miłośnik Coehla. Owszem, zazdrosny mogę być (i powinienem) czytając brazylijskiego autora pięknych powieści Jose de Vasconcelosa, jednak w przypadku twórczości Paola Coehla… chodzi o rzecz o wiele bardziej skomplikowaną (a zarazem nieskomplikowaną).
Czarujący pisarz może bowiem być czarownikiem (z laleczkami voo doo z różowej cukrowej waty). A świat, w który wprowadza, to bałamutna iluzja; nie sposób odnaleźć w nim prawdziwych wartości. Wówczas jego pisanie staje się bardziej niebezpieczne niż tajemnicza księga z Imienia róży Umberta Eco. Przypomnijmy genialnego Miguela de Unamuno, który nazwał jednego ze swych przeciwników kaleką, pozbawionym duchowej wielkości – otóż, o ową duchową wielkość, o duchową głębię rzecz idzie. Jeśli ktoś uchodzi za mędrca, a jego mądrości nie są niczym źródło wody, a bardziej przypominają garść suchego piasku, to mamy problem. Podobnie w przypadku człowieka, który kreuje się na męża stanu i ojca narodu, a tapla się w różowej papce bunga bunga filozofii.
W rozmowie z Juanem Ariasem autor Alchemika opowiada o bolesnych doświadczeniach ze swojej przeszłości: o przejściu przez pustynię narkotyków, o czarnej magii i praktykach satanistycznych, pobycie w szpitalu psychiatrycznym, więzieniu i torturach. Coehlo – po czasie fascynacji ideologią marksistowską, po serii rozmaitych poszukiwań duchowych, po trzech nieudanych małżeństwach – zdaje się być nareszcie człowiekiem szczęśliwym. Mając trzydzieści cztery lata powraca do katolickiej wiary swoich ojców. Mieszka z piękną malarką, Cristiną Oiticicą. Jest jednym z najlepiej „sprzedawanych” pisarzy świata. Poprawniej byłoby: jego książki należą do najlepiej sprzedawanych pozycji współczesnej literatury. Ale prawdziwiej brzmi: Coehlo świetnie się sprzedaje. Pisze to, co ludzie chcą czytać. Łagodzi ból. Koi i kołysze do snu. Jednym słowem, literatura balsamiczna. Czyli łatwa, lekka i przyjemna. I tak, i nie. To literatura na miarę współczesnego człowieka. A że miara ta nie jest zbyt ambitna… pokaż mi, co czytasz – a powiem ci, kim jesteś!
Trudno mieć pretensje do brazylijskiego twórcy, że pisze. Każdemu wolno pisać. Ludzie chcą dostąpić magii innego świata, szukają różnych wrażeń duchowych, oczekują na cudowne iluminacje. Coehlo zaspokaja wszystkie te pragnienia. Trochę pełni rolę dobrej niani, która czyta dziecku bajeczkę na dobranoc. Trochę jest przewodnikiem, który służy dobrą (i mądrą) radą początkującym. Zwierzenia pielgrzyma (tytuł książki-wywiadu, który z autorem Pielgrzyma przeprowadził Juan Arios) pozwalają oświecić innych wędrowców. Coehlo jest trochę psychologiem przyjacielem, trochę spowiednikiem, trochę prorokiem własnej wiary. A jego poszukiwania duchowe stanowią melanż rozmaitych tradycji i kultur. Tak zmiksowany koktajl pozwala czytelnikom zanurzyć się w świat tyleż cudowny i kolorowy, co niebezpieczny. Życie w matriksie tylko pozornie jest szczęśliwe – iluzja czaruje, dopóki człowiek nie spostrzeże, iż wszystko jest kłamstwem. Jak wobec tego oceniać Paola Coehla? Kim jest ten czarujący pan Paolo (nie mylić z Piotrusiem Panem), który swoją alchemiczną literaturą potrafi oczarować wielką rzeszę czytelników. Czy należy odczarować jego czarujące wizje świata? Może lepiej nie wypowiadać się na temat powieści Coehla, niechaj każdy czyta to, na co zasłużył.
Próbowałem przebrnąć przez klika dzieł z bogatej kolekcji naszego mistrza. Pielgrzym wydaje się być znakomitą powieścią dla wszystkich, którzy wybrali się, by wędrować szlakiem Apostoła Jakuba. Camino, droga do Santiago de Compostella, szlak Świętego Jakuba – to główny bohater debiutu książkowego Paola Coehla. Autor w ciągu pięćdziesięciu jeden dni przemierzył siedemset kilometrów – szlak, który w średniowieczu przemierzali pielgrzymi. Camino (droga) staje się wielką przygodą duchową, próbą odpowiedzi na pytanie o sens życia ludzkiego. Bohatera Pielgrzyma można utożsamić z autorem, który po prostu opowiada swoje refleksje po trudzie wędrówki. Jego duchowe poszukiwania zapisano w postaci ćwiczeń. Mamy do wyboru – ćwiczenie zasiewu, ćwiczenie szybkości, ćwiczenie okrucieństwa, ćwiczenie wody, ćwiczenie pogrzebania żywcem, ćwiczenie cieni, ćwiczenie słuchu, ćwiczenie tańca. Książka Coehla jawi się jako nowe Tao. Podobnie w Podręczniku wojownika światła – książce, którą wydawca (wydawnictwo Drzewo Babel z Warszawy) dedykuje tym, którzy starają się dojrzeć promyk światła tam, gdzie inni widzą tylko ciemności. Prawda, że wzruszające i słodkie? Więcej, cała książka opatrzona została w motto, które porusza człowieka wierzącego – modlitwę do Niepokalanej: O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy. Amen. Podobnie to samo wezwanie do Maryi stanowi motto innych powieści: Zahir, Walkirie oraz Jedenastu minut (dodać należy, iż książka posiada dwa teksty wstępne – drugie motto Jedenastu minut to… hymn do Izydy!). I na tym polega cały problem. Moim zdaniem modlitwa do Maryi jest w powieściach Coehla jedynie magiczną formułą, która ma chronić przed złem. Podobnie przywołanie rozmaitych fragmentów Pisma świętego często stanowi tylko ozdobnik.
Synkretyczna filozofia autora Alchemika uwodzi klimatem magiczności – wstęp tylko dla wtajemniczonych, zdaje się zachęcać pisarz. Ale czy warto…? Po cóż wchodzić w ciemności, aby zobaczyć „promyk” światła? Po co włazić w błoto, żeby zasmakować kropli czystej wody? Coehlo uprawia duchowe zbieractwo, tworzy collage z różnych tradycji duchowych. Albo raczej z różnych szkół filozoficznych i religijnych. W sumie, kreuje synkretyczny, pseudoduchowy świat, który jednak zaspokaja ludzkie potrzeby kontaktu z nadprzyrodzonym. Wszak pozornie łatwiej biegać za fałszywymi bożkami niż służyć prawdziwemu Bogu. Prawie jak cesarz Aleksander Sewer, który w swojej prywatnej kaplicy czcił jednocześnie – jak pisze Marcel Simon w Cywilizacji wczesnego chrześcijaństwa – podobizny Aleksandra Wielkiego, Apoloniusza z Tyany, Orfeusza, Jezusa i Abrahama. Podobnie w alchemicznej krainie brazylijskiego pisarza: prawda i fałsz obok siebie, w jednakowym opakowaniu. Taki literacki New Age. Dlatego wędrowiec z Pielgrzyma Coehla jest bardziej gnostykiem niż chrześcijaninem. A bohaterka jego Jedenastu minut to prostytutka, która nie jest wcale samotna i nieszczęśliwa – powraca do domu bogata i zadowolona z siebie.
Wyznawcom prozy brazylijskiego pisarza może wydawać się, iż szczęście jest na wyciągnięcie ręki: wystarczy poczytać Coehla! To on posiada receptę na radość życia i jego mądrości są niezawodnym drogowskazem do… No właśnie, dokąd? Do nieba? Do zbawienia? Do królestwa Bożego? Raz po raz Coehlo przywołuje nawet fragment z Ewangelii, który ma legitymizować jego filozofię. Ale poza Biblią umieszcza wiele różnych tradycji i szkół filozoficznych: cała ta mikstura jest tyleż ciekawa, co nieprawdziwa. Jak w przypadku człowieka, który obiecuje ochronić granice państwa przed nieprzyjacielem dzięki armii, w której służy Napoleon i Aleksander Macedoński, Juliusz Cezar i Zawisza Czarny. Brzmi to imponująco, ale wiemy, iż wszystko należy do świata fikcji. Bajkopisarstwo zastąpiło realną ocenę rzeczywistości. Podobnie jak nie można połączyć pięciu różnych narządów pięciu różnych istot, tak nie sposób z różnych tradycji stworzyć nowej super-religii. Może w teorii przynosi to interesujące efekty, jednak w żaden sposób nie prowadzi do prawdy. Z połączenia lwa, orła, słonia, karpia i kota Mruczka nie powstanie genialny kot do potęgi piątej, Mruczysław Wspaniały. Wprost przeciwnie, w ten sposób zlepiona istota będzie kaleka i chora, niczym hybris bytujące w świecie wyzutym z sensu („ku chwale” i zadowoleniu swego demiurga) na niby. Niby miauczy, ale w piątki szczeka, a w soboty zamiast Myszki Mickey ogląda Psa Pluto. Taki to nowy kot – umie jeździć na rowerze, ale zamiast futerka ma rybie łuski. W świecie bunga bunga bardzo pożądany, ponieważ w krainie różowej filozofii nie wolno myśleć i szukać prawdy – tam najważniejsza jest zabawa. Iluzjoniści mile widziani.
* * *
Konkluzja dotycząca całego problemu alchemizmu autora Pielgrzyma jest dość oczywista: jeżeli ktoś czyta tylko powieści Coehla i to stanowi fundament jego wizji życia i świata, to bieda! Jeśli natomiast proza Coehla stanowi dodatek do prawdziwie wartościowej literatury, to znakomicie, ponieważ „dzieła” Brazylijczyka to literatura, która koi i pozwala odpocząć. Zamiast zajadać się snickersami, zawsze lepiej poczytać! A zatem, czytelnikom mądrym i myślącym Coelho nie pomoże, ale takiemu, co jeszcze z mądrością się nie zapoznał – nie zaszkodzi. Co należało dowieść. Pozdrawiam czytelników Paola Coehla, skądinąd sympatycznego pana, którego o niebo wyżej cenię niż autorkę sagi o Harrym Potterze czy autora Kodu da Vinci. Hm… żeby nie było, iż jestem złośliwiec i analfabeta, trącący kotem myszką, specjalnie dla fanów balsamicznego pisarstwa anegdota-dedykacja:
W pewnej parafii młody człowiek klęczy przy konfesjonale. Wyznał swe grzechy, wysłuchał nauki, a teraz oczekuje na pokutę. Drogi synu, jaką pokutę chciałbyś otrzymać? – pyta spowiednik. – Może przeczytasz fragment Biblii? – Biblijnie jestem bardzo kiepski – odpowiada strwożony młodzieniec. Prosiłbym o bardziej „ludzką” pokutę… – Biblia jest właśnie najbardziej ludzka – westchnął spowiednik. – A może przeczytaj coś z księdza Tischnera? – To dla mnie zbyt filozoficzne – westchnął w odpowiedzi młodzieniec. – A ksiądz Twardowski? – Nazbyt poetyczny. – Spowiednik milczy. Po chwili słyszy radosny głos zza kratek konfesjonału: – Drogi ojcze, a może by tak… Coehlo!
Po rozmowie z Marcinem C. Słoniem (moim ulubionym ekspertem od literatury) doszedłem do wniosku, że należy wycofać zapisaną powyżej krytykę pisarstwa autora z ojczyzny Pelego i Neymara. Skoro tylu ludzi na świecie Paolo Coehlo zachwyca, coś w tym musi być. To nie jego wina, że istnieje moda na literaturę balsamiczną. I że ludzie pragną być modni. Że chcą, aby ktoś lał im miód na serca.
A więc wszystko dobrze? Tak jest! Wszak każdy czyta takiego autora, na jakiego zasłużył. Rzadkie gatunki motyli – Herbert, Miriam, Norwid – nie zasługują na głębszą uwagę. Kto dzisiaj chce czytać trudnych autorów? Komu do twarzy w poezji Rilkego, Eliota, Leśmiana? A zatem, sympatycy pisarstwa alchemicznego na całym świecie, łączcie się! Literatura balsamiczna potrzebna jest do życia, skoro jest. Jeżeli lektura książek Coehla daje wam szczęście, bądźcie szczęśliwi.
Photo credit: Rusty Clark – On the Air M-F 8am-noon via Foter.com / CC BY
A już myślałam, że tylko ja tak myślę. Pozdrawiam księdza serdecznie.