– Współczesna młodzież nie chce słuchać Boga, bo lęka się Jego miłości, na którą należy miłością odpowiadać, a jak odpowiadać to wiadomo – odpowiedzialność i praca! Za to skwapliwie biegnie w stronę rozmaitych idoli – Brat Bonifacy ruszył z kopyta.
– „Skwapliwie”? Cóż to za słownictwo! Ojcze, z takim orędziem to do ludzi średniowiecza, a nie oświecać nowoczesnego człowieka – przewróciła oczyma Młoda Gniewna, choć zdaniem Bonifacego „łypnęła”, i nie tyle Młoda Gniewna, co bardziej Maturalna i Zażenowana.
– Skwapliwie i bezmyślnie biegnie w stronę rozmaitych idoli, czyli w stronę bałwanów. A wiadomo, że kto biegnie za bałwanem, sam staje się bałwanem – ripostował Brat Bonifacy, ale w tonie jego głosu można było już odczuć, że udziela mu się zażenowanie Zażenowanej oraz zniechęcenie Zniechęconego, który siedział zaraz za Młodą Gniewną. To znaczy za Zażenowaną. Wiadomo, kto z kim przestaje… więc nie dziwmy się nieborakowi w sutannie, który bynajmniej nie przypominał ojca Mateusza.
– A co takiego rozumie Ojciec pod pojęciem owych „rozmaitych idoli”? – jęknął Jeden Pobożny, który uważnie słuchał nauczań Brata Bonifacego. Chociaż nie zawsze. Ale przynajmniej starał się. – Idole są stare jak świat, każdy potrzebuje kogoś, kto zachwyca i staje się wzorem do naśladowania, więc to raczej nic złego? Moim muzycznym idolem jest Jim Morrison z zespołu The Doors, mam do tego prawo. Podobnie jak Jacek ma prawo słuchać Bacha i Zelenki, Agata emocjonować się koncertem Stinga w Durham cathedral, a Kacper „Małą Armią Janosika”.
– Nie porównuj żałosnych rockmanów z muzyką Zelenki – westchnął Jacek i spojrzał porozumiewawczo na Elę, która kiedyś słuchała płyt Elli Fitzgerald, ale obecnie emocjonowała się Zelenką. I Jackiem przy okazji.
– Koniec kłótni – wrzasnął Zniechęcony – każdy ma takiego idola, na jakiego zasłużył!
– Raczej każdy ma takiego bałwana, na jakiego go stać – przyłączył się Jacek, co zwiastowało początek wielkiej burzy, ponieważ skoro Jacek, to za chwilę Ela, a za nią Ola, która nie pozwoli, żeby stanęło na Eli. Etc. etc.
Na szczęście Jeden Pobożny podjął nowy wątek:
– A Ojciec w latach młodości, czyli sto lat temu, nie słuchał muzyki rockowej? Koncerty, płyty, plakaty nad łóżkiem? Bo mój tato opowiadał, że jako nastolatek jeździł na wszystkie koncerty Oddziału Zamkniętego, a potem przerzucił się na Perfect – Pobożny wbił swoje perfekcyjnie przenikliwe spojrzenie w Bonifacego, który aż sapnął.
– W latach mojej młodości? Cóż… Alibabki, Niemen, Czerwone Gitary, Anna Jantar… Muzyka łagodzi obyczaje, ale prawdziwa muzyka, a nie wrzaski z piekła rodem! Dawniej to były koncerty, a te dzisiejsze woodstoki to jedno wielkie bagno. W miejsce Boga jakiś idol oraz jego wyznawcy, najczęściej pijani i naćpani. Wielbią swojego idola, który (podobnie jak oni naćpany i pijany) bełkotliwie podaje ze sceny swoje bzdurne farmazony.
Fala oburzenia uniosła młodzież. Tego było za wiele. Oto największe tabu, co tam tabu, najświętsza świętość, została pogwałcona. Jak śmie, ten bezczelny klecha, przebrzydły kler, obrażać wspaniałych muzyków, cudownych wokalistów i ulubione zespoły. I już mieli wybiec z sali lekcyjnej, gdy Bonifacy mruknął:
– Wiem, co mówię, grałem w kapeli rockowej…
Nastąpiła złowroga cisza. Niczym minuta milczenia po śmierci kogoś ważnego. Młodzież wpatrzona w mnicha, tymczasem mnich gapi się w sufit. Aż w końcu przemówił:
– Na basie.
W klasie powiało grozą. Bonifacy basistą? Nie do wiary!
– Problemem nie jest muzyka, gwiazdy rocka albo żadne tam obla di, obla da… Pułapką jest słodka wata, która wchodzi do uszu i sprawia, że nie słyszę już prawdy! Że zamiast wiary w Boga staję się wielbicielem idola. Tak, tak, prawdziwym niebezpieczeństwem jest styl życia, w którym powoli zabijana jest wiara i moralność.
– Jak zwykle Ojciec przesadza – bąknęła Młoda Gniewna. I ostentacyjnie ziewnęła.
– Lepiej przesadzać niż przesładzać! – Bonifacy spojrzał na nią zimnym jak stal spojrzeniem (albo inaczej mówiąc: łypnął na nią z miną starego hipopotama) – Sex, drugs & rock`n`roll. I żegnaj moralności!
Po raz drugi nastąpiła złowroga cisza. Niczym minuta milczenia po śmierci kogoś ważnego (drugiego, który umarł z tęsknoty za pierwszym). Ale nikt ważny nie umarł, więc stypy nie będzie. I nie będzie przemówień na cześć świętej pamięci Idola.
Nieoczekiwanie Brat Bonifacy już nic nie powiedział, zebrał swoje kredki i zaczął wychodzić z klasy. Opuściła go wena, jednak tuż przed progiem zatrzymały go słowa Jacka:
– Ojciec ma rację, taki pijany i naćpany zawodnik, który wielbi swojego idola, nie nadaje się do miłości. Prawdziwej miłości. No bo skoro widzi podwójnie, to zostają mu tylko stereoseksualne działania.
To, że Jacek powiedział, co powiedział, to jeszcze nic. Wypowiedział swoją kwestię powoli, patrząc w oczy Eli, która… uśmiechnęła się. Najpierw do Jacka, potem do Brata Bonifacego, a potem gdzieś w przestrzeń przed sobą. „Czyste serca zwyciężą”, pomyślała, a głośno powiedziała do wszystkich:
– Pamiętacie ten musical: „Jesus Christ Superstar”? Najpierw Pana Jezusa okrzyknięto starem, to znaczy chciałam powiedzieć „gwiazdą”, no wiecie, takim idolem, potem był już tylko zwyczajnym hippisem, a na końcu zniknął. Rozpłynął się w jakiejś żałosnej nirwanie.
– Tymi słowami nam również ubliżasz – sparafrazował zdanie z Ewangelii Długowłosy Adaś, który jednak nie był hippisem.
Ani buddystą.
Ale lubił prowokować.
I lubił Elę.
– Dobrze, dobrze, przestańcie już o tych idolach, hippisach i stereoseksualności, bo dalej nie wiemy, w jakiej kapeli był Ojciec basistą! – ryknęła Ola (poza szkołą wokalistka grupy „Pio Szorstkien”).
Leave a Reply