Wiara

Czyja jest Msza?

Posługa organisty to niezwykła część mojego życia. Jest autentycznie przedziwna. Ale, biorąc pod  uwagę, że przymiotnik „dziwny” bierze się od europejskiego źródłosłowu „divinus”, czyli „boski”, jestem całkowicie spokojny o moje życie, szczególnie jego sferę duchową.

Znam wielu innych organistów, z którymi wymieniam spostrzeżenia na temat ich pracy, najczęściej jednak można usłyszeć skargi na… księży. Na szeregowych wikarych, proboszcza, prałata, infułata, itd. Fakt, iż być może organiści nauczyli się narzekać i przyzwyczaili się do tego, nie może być spowodowany jakimś urojeniem całej grupy, która jak dotąd nie założyła jeszcze związku zawodowego.  W głosie organistów słychać wołanie o poszanowanie liturgii Mszy świętej,  o sakralny charakter muzyki, która rozbrzmiewa w czasie nabożeństw. Można usłyszeć wołanie Gorliwość o dom Twój mnie pożera, troskę o Dom Pański oraz o liturgię, która jest spotkaniem z żywym Bogiem. To dlatego organista jest „zwapniałym, sztywnym konserwatystą liturgicznym”, dlatego nie godzi się na ”Hallelujah” Cohena ze „Shreka” na ślubnej liturgii, toczy walkę z całym światem, który raz po raz atakuje go, oczekując aż ten wreszcie ustąpi. Trudno uwierzyć? Przesada? Oto trzy wybrane historie ilustrujące podejście do liturgii ze strony niektórych wiernych świeckich oraz kapłanów:

(1) Narzeczeni ustalali sprawy ślubu z organistą. Byli dość pewni siebie, nie pytali o nic, jedynie stwierdzając: „I na uwielbienie będzie Hallelujah”. Organista stanowczo odpowiedział, że nie ma takiej możliwości, aby utwór ten był wykonany w czasie Mszy. Przyszli małżonkowie nie kryli oburzenia. Udali się na skargę do biskupa ordynariusza, który skwitował rozmowę stwierdzeniem, że nie zna się na muzyce, a od muzyki jest organista w tym kierunku wykształcony. Udało się. Ta bitwa o liturgię zakończona zwycięstwem.

(2) Trzy minuty do rozpoczęcia Mszy ślubnej. Ksiądz celebrans, gość z diecezji z drugiego końca Polski, wpada na chór, gdzie rzecz jasna zastaje organistę przygotowującego nuty na pulpicie. Informuje muzyka o tym, że na uwielbienie będzie śpiewał Yesterday. Organista pyta, czy młody kapłan żartuje. Po otrzymaniu negatywnej informacji zwrotnej tłumaczy, że nie ma nawet takiej możliwości. Od księdza niedługo po seminarium otrzymuje odpowiedź: „Ale to jest moja Msza” (sic!). Organista odpowiada: „Nie, to nie jest ani księdza Msza, ani biskupa, ani moja, ale Kościoła Rzymskokatolickiego”.

Piękny przykład troski o muzykę liturgiczną. A ksiądz… spełnił to, co w nim niespełnione i zaśpiewał a cappella!

Pozamuzycznie. Organista ma to szczęście, że nie ma trudności w dokładnej obserwacji akcji liturgicznej, choć nie zawsze wychodzi mu to na zdrowie… Być może trudno sobie wyobrazić księdza, który nie potrzebuje mszału do odprawienia Mszy, a jednak! Wprawdzie przy częściach zmiennych kapłan zaglądał do księgi, jednak całą resztę, łącznie z jedną ze ślubnych Ewangelii, parafrazował z pamięci, dostosowując do potrzeby chwili. Do tego należy dodać osobne kazanie przed Modlitwą Pańską itp. Każda Msza odprawiana przez tego kapłana brzmiała inaczej.

Aż dziw bierze, gdy człowiek pomyśli, że do takich sytuacji dochodziło w kościołach. Skąd pomysły na Cohena czy inne piosenki w czasie liturgii? Z ignorancji wiernych oraz księży. Skąd kiczowate piosenki gitarowe, bębenki i inne zabawki? Skąd pomysły na infantylne kazania dialogowane z dziećmi? Na temat  tzw. „Mszy dla dzieci”, bardzo trafne spostrzeżenia zamieściła Anna Brzostek, zatem polecam jej głos w tej sprawie. Wszystko ma swój początek w niezrozumieniu istoty liturgii jako takiej. Współcześni katolicy w większości nie rozumieją, że liturgia nie jest prywatną własnością żadnego śmiertelnika, nie jest miejscem spełniania naszych życzeń czy pomysłów. Nie jesteśmy architektami liturgii. Pan Bóg w Starym Testamencie wyraźnie określa wygląd oraz wyposażenie świątyni. Precyzyjnie podaje sposób składania ofiar, strój właściwy kapłanom itd. Możemy to uznać za figurę liturgii Kościoła i Ofiary Doskonałej. To Bóg jest architektem liturgii, bo nie stworzył jej człowiek czy zespół ludzi, ale to On sam dyktował ją przepisami Kościoła przez niemal dwa tysiąclecia. Do sprawowania liturgii winniśmy podchodzić z wielką pokorą, ze świadomością, że wchodzimy w absolutnie świętą przestrzeń przebywania z Bogiem.

Dla odmiany, światełko w tunelu liturgicznej tragedii:

(3) Mój znajomy ksiądz, który swego czasu był opiekunem ministrantów w katedrze kieleckiej, miał w zwyczaju tak witać nowożeńców: „Moi Kochani, to Wasz wielki dzień. Jesteście tu teraz najważniejsi… (przerwa) Zaraz po Panu Bogu!” Zdarzały się zdziwione miny wiernych w kościele…

To prawda, trudno zaobserwować nam dobrze sprawowaną liturgię, zazwyczaj mamy do czynienia z „wszechwiedzącym” proboszczem lub z wikarym, który ma wielkie aspiracje. Do tego dochodzą wierni od ślubów, pogrzebów, chrztów etc. Jesteśmy obserwatorami pewnej patologii, w której kształt liturgii, jej oprawy, choćby muzycznej, jest uzależniony od gustu czy upodobań proboszcza lub innych osób decyzyjnych w tej kwestii. Jeżeli mamy do czynienia z proboszczem, który uwielbia gitarowe piosenki, sentymentalne, śmieszne i głupie rymowanki dla dzieci, to właśnie z nimi spotkamy się na Mszy. Jeżeli zaś mamy do czynienia z proboszczem po akademii muzycznej, melomanem, wtedy oprócz ukochanego przez księdza Mozarta (niekoniecznie z wzajemnością), nie usłyszymy nic innego. Dochodzi do sytuacji, w której co niektórzy księża, ale również i wierni, zawłaszczają sobie liturgię, uznają ją za „swoją”, „meblują” ją po swojemu, nie zdając sobie sprawy, że wchodzą w coś o wiele większego i świętszego niż oni sami – do Przybytku Boga, Miejsca Najświętszego, miejsca obecności Pana. Liturgia, podobnie jak Kościół, jest uniwersalna. Owszem, jest niezwykle różnorodna, pełna ludowych obyczajów na Podhalu, ale również mająca oblicze szlachetnej surowości u benedyktynów w Tyńcu. Jednak Kościół  w swojej mądrości podarował nam przepisy na temat tego, jak ma wyglądać liturgia, aby była godnie sprawowana, i „aby Bóg był we wszystkim uwielbiony”. „Tylko je egzekwować!” – powiedziałby Gerwazy Rębajło.

Starajmy się zatem pójść za głosem kard. Roberta Saraha, który właśnie odwiedził Polskę, aby wsłuchać się w ciszę, poszukiwać ciszy, szczególnie w liturgii, przywrócić Mszy świętej jej sakralny charakter tam, gdzie został on utracony. I przede wszystkim pamiętajmy o pokorze, gdy wstępujemy po świętych stopniach ołtarza, aby celebrować Magnum Mysterium Fidei, aby złożyć Najdoskonalszą Ofiarę i przyjąć Chleb Anielski, który (za Akwinatą) stał się chlebem ludzi.

 

O autorze

Marcin Madej

Marcin Madej (ur. 6 marca 2001) – uczeń kieleckiego Nazaretu, organista akademickiego kościoła Św. Jana Pawła II; zainteresowania: muzyka klasyczna, historia, język łaciński i… ciasta z cukierni naprzeciwko katedry kieleckiej; początkujący kompozytor utworów sakralnych, głównie na organy lub/i chór.

2 komentarze

  • Bardzo pięknie to ująłeś.

    Miałem tak raz, dwie pannice z keyboardem i gitarą chciały zrobić na ślubie dyskotekę. Przyjechał też ksiądz z innej parafii, żeby odprawić mszę ślubną. Jak już im zabrakło „argumentów”, ksiądz ów rzucił do mnie:
    – Wie Pan, że to ja będę odprawiał tę mszę?
    – Zdaje sobie ksiądz sprawę, że msza nie należy do księdza ani do mnie?
    -To ja się pójdę może przebrać.

Leave a Reply

%d bloggers like this: