Relacje

Jak przeżyłam własną śmierć

Nerwowo nasłuchiwał, drżał z niepokoju. A może  i trochę z powodu porannego chłodu, zaś tysiące  szalonych myśli kłębiło mu się w głowie.

Gdy rano wstał jak zwykle wcześnie, od razu zorientował się że w kuchni nie ma nikogo. Śniadanie (kanapeczka) czekało co prawda w lodówce, jajo z majonezem na chlebku, bo to był piątek. Zanim nastawił czajnik na herbatę już się wcześniej zdążył zdenerwować.

„Co z nią? Zawsze rano już siedzi w kuchni na tym swoim „tronie”, telewizor brzęczy, śniadanko czeka na mnie na stole, a herbata się studzi… No i wciąż gada i gada choć wie, że z samego rana to jestem nierozmowny.”
I zaczął nerwowo się zastanawiać. „Co ja mam w tej sytuacji zrobić? Zawołać pogotowie? A może  najpierw  zadzwonić? Ale do kogo? Do mamy, do siostry?
No i na pewno będzie tu grana policja. A jak zaczną się rozpytywać, może robiąc jakiś oględziny. Najgorzej to się boję pytań, bo to nigdy nie wiadomo co kto zechce z tym zrobić. A jak mnie o coś posądzą? No nie wyrabiam już!
Boję się nawet iść do jej pokoju, bo nie wiem co tam zastanę. Ale jak dłużej nie będę wchodził,  to może potem powiedzą, że specjalnie zwlekałem”.

Nerwowo nasłuchiwał, drżał z niepokoju. A może  i trochę z powodu porannego chłodu, zaś tysiące  szalonych myśli kłębiło mu się w głowie. Co ma zrobić w tej sytuacji, gdyby stało się to najgorsze? „No nie, muszę tam iść, do niej, do jej pokoju, i samemu zobaczyć co się stało” – postanowił.  Choć właściwie miał i tak w planie pójście do łazienki, żeby się umyć i ogolić, a łazienka jest przecież na samym końcu mieszkania, właśnie za jej pokojem.
Z lękiem więc tam poszedł, i już od drzwi zaraz spojrzał w kierunku łóżka. Ostrożnie przybliżył się, żeby zobaczyć czy  oddycha. Tak, oddychała! A do tego pomachała mu na powitanie dłonią wyciągniętą spod kołdry. Ufffffff. Wszystko w porząsiu, jest OK.

Potem, już w kuchni, gdy o tym rozmawialiśmy, tłumaczyłam mu, że przecież wczoraj to zapowiedziałam, że przed 7.00 tym razem nie chciałabym wstawać, nawet kanapkę  zrobiłam wieczorem, żeby była na śniadanie gotowa.
Stwierdził, że jakoś tego nie załapał. A ja na to: no widzisz, ja też tak samo czasem nie załapuję jak do mnie mówisz, gdy mi zapowiadasz plan swojego dnia.
I na tym wniosku to się skończyło. Acha, oprócz tego, że jeszcze przez jakiś czas, gdy na siebie spojrzeliśmy,  to oboje wybuchaliśmy zaraźliwym śmiechem, bo w końcu to była  śmieszna historyjka. No i dobrze się skończyła, prawdziwym happy – end’ em.

Ale ja, gdy już sobie poszedł z domu do tych swoich spraw – a to już nie śmichy-chichy – wyobraziłam sobie, że tak pewnie będzie wyglądał – w najlepszym razie – mój ostateczny koniec. Jeśli nie odbędzie się on gdzieś na mieście, może w jakimś publicznym miejscu, może nawet w plenerze.

No i jeszcze jedno. Akurat zaraz  zadzwoniła sąsiadka z wyższego piętra, moja rówieśnica, żeby mi  złożyć życzenia imieninowe. Też żyje podobnie jak ja, z młodym rodzinnym „ochroniarzem”.
Zaproponowałam żebyśmy wymieniły między sobą telefony do naszych dzieci i wnuków. I tak też zaraz się stało. Bo przecież poza tym, że mamy tych naszych młodych lokatorów,  przez wiele godzin przebywamy w domu same. Samiuteńkie!

Foto: squishyray via Foter.com / CC BY-NC

O autorze

Elżbieta Nowak

Z wykształcenia budowlaniec, pedagog, dziennikarz. Z zamiłowania – felietonista. Obecnie na emeryturze, lecz wciąż aktywna zawodowo – ma felietony w Polskim Radiu i w prasie katolickiej, prowadzi rubrykę korespondencyjną w „Niedzieli” (jako „Aleksandra”), udziela się w parafii. Jej strona autorska to Kochane Życie - www.elzbietanowak.pl

Leave a Reply

%d bloggers like this: