Miewałem w ciągu mego życia nie dowody, oczywiście, ale wrażenie, że zło jest realne i faktycznie uosobione.
Tak jak dziś żyjemy mediami elektronicznymi, tak kiedyś żyło się literaturą. Wszyscy czytali. Namiętnie. Oczywiście zestaw dostępnych książek w PRL-u sprowadzał się do tytułów „bezpiecznych’, ale czasem zaliczano do nich także treści religijne. Pewnie zresztą tylko na zasadzie kwiatka do kożucha… Tak przecisnął się przez to sito Francois Mauriac. Może dlatego że krytykował w swoich książkach życie burżujów – jak ich u nas nazywano. Był to więc w mojej młodości pisarz bardzo modny. Może dlatego że pisał o uczuciach, szczególnie o grzesznych. A to były tematy które nas nurtowały. Jeszcze nie otworzyła się puszka Pandory z wolnym seksem i swobodną erotyką, które to tematy potem zmiotły wielu pisarzy próbujących mówić o moralności.
Ja dziś też nieco przekornie wyskoczyłam z tym Mauriakiem. Akurat wpadła mi w ręce, z odzysku, jego mała książeczka pod tytułem „W co wierzę”. Mauriac, pisarz uważany za katolickiego, oczywiście musiał się też zmierzyć z tematem wiary. Dziś pisarze takich tematów zbyt często nie poruszają, chyba że są z tej oddzielnej półki. Niszowej.
Nie zdążyłam przeczytać jeszcze tej książeczki, choć to niewielka broszura, bo mam na tapecie akurat inne pozycje. Lecz jak ktoś ma oko belfra, to zawsze zatrzyma się ono w odpowiednim miejscu. I czytam: „Miewałem w ciągu mego życia nie dowody, oczywiście, ale wrażenie, że zło jest realne i faktycznie uosobione. Ludzie, o których wiedziałem, że są wielkimi grzesznikami, w żadnym momencie nie nasuwali mi podejrzeń, iż mogą być opętani, natomiast u innych, żyjących na pozór mniej rozwięźle, miałem uczucie jakiejś obecności. Niektóre żywoty, które miałem możność obserwować w ciągu dość długich okresów czasu, wydawały mi się jakby skąpane w osobliwym, niepokojącym blasku”.
A ja także i dzisiaj miewam podobne wrażenia!
Foto: Curtis MacNewton/Flickr/CC BY-NC-ND 2.0
Leave a Reply