Dzieci

O czytaniu książek przez dzieci słów kilka

Nie jestem autorytetem w tej dziedzinie. To pewne. Zwłaszcza, że sama nie przechodziłam drogi przez mękę, którą przechodzi część dzieci. Od małego kochałam czytać. Pochłaniałam ogromne ilości książek. Nawet dostawałam nagrody w bibliotece za największą ilość przeczytanych książek. I kiedy pojawiły się na świecie moje dzieci, to wydawało mi się, że miłość do książek uda im się wyssać z mlekiem matki. Nic bardziej mylnego.

Było czytanie książek na dobranoc… Było czytanie na kanapie… Najstarsza co jakiś czas przełknęła jakąś książkę… ale średni… o jeżu słodki… czytanie samodzielne odbywało się za karę… choć o dziwo w szkole był wśród dzieci najlepiej czytających.

Stawałam na uszach, żeby najstarszą przekonać do czytania. Stwierdziłam, że młodszy ma jeszcze trochę czasu i jak nie łyknie bakcyla, mamy jeszcze czas to naprawić. A starsza? Zdała do 4 klasy i zaczęło się czytanie lektur. O zgrozo! Dramat i tragedia… Dzieć czytał, szedł do szkoły i dostawał np.4+ tudzież 3+ ze znajomości lektury (chwała Panu, że nie mamy parcia na oceny). Dlaczego? Pani robiła test. Test ściągnięty z internetu (można było potem znaleźć takie cudowne twory w sieci). Twory nic nie wnoszące do życia dzieci, pokazujące, że czytanie to nic przyjemnego, że i tak nie czytały, mimo że czytały. Udowadniające, że kolor sukienki głównej bohaterki, obraz wiszący na ścianie, tudzież autor konkretnej wypowiedzi, są dużo ważniejsze niż cała książka. Niż to, co ze sobą niesie. Niż jej przesłanie, piękne i malownicze krajobrazy, fantastyczne relacje pomiędzy bohaterami, walka dobra ze złem… i wiele, wiele innych wspaniałych rzeczy, które można znaleźć w książkach.

I co daje taki test? Nic. Zupełnie nic. A przepraszam. Zagalopowałam się. Daje. Moje dzieci są pośrodku drogi zwanej szkołą podstawową. Ale znam takie, które są już np. w klasie ósmej. Są to dzieci, a raczej już młodzież, która kochała czytać książki. I przestała. Zaczęła czytać opracowania, bo szybciej, bo w nich jest wiedza, której oczekuje nauczyciel. I nie jest to opowieść wyssana z palca. Zabija się w dzieciach i młodzieży miłość do czytania. A wystarczyłoby z nimi porozmawiać, przeprowadzić ciekawą dyskusję na forum klasy i od razu byłoby widać, kto przeczytał a kto nie… Pozwólmy dzieciom kochać książki… bo ta miłość zostanie z nimi do końca życia.

O autorze

Honorata Baran

Żona i mama trójki dzieci. W wolnych chwilach scrapuje i szyje. Lubi piec, gorzej z gotowaniem, ale i z tym sobie radzi :) Szczęśliwa. Z założenia :) Ten typ tak ma :)

4 komentarze

  • O tak, niestety, bardzo często tak działa szkoła… Moja młodsza córka najbardziej była rozczarowana szkolnym omawianiem lektury właśnie wtedy, gdy dana książka jej się spodobała. Chciała się podzielić wrażeniami, jakimś „smakowitym” drobiazgiem, który znalazła… a tu wiadomo. Podręczniki i programy są, jakie są, zawsze też byli (i są) nauczyciele, którzy potrafią uczyć z pasją, nie ulegając niewoli podręcznika czy programowych schematów. Ale za mało tych nauczycieli, nie każdy uczeń ma szczęście trafić na takich. To samo zresztą dotyczy przedmiotów tzw. artystycznych, które teoretycznie uczą znajdowania satysfakcji w działaniach twórczych, a sprawiają, że dzieci przestają rysować… itp.

  • Jestem nauczycielką języka polskiego w liceum. Robię sprawdziany znajomości lektur obowiązkowych. Każda z nich może być jako tekst do analizy na maturze. Moim celem naprawdę nie jest robienie młodym ludziom przykrości, tylko m.in. przygotowanie ich do egzaminu. Jeżeli nie zdadzą, pretensje będą do właśnie do mnie. Na szczęście moi uczniowie to rozumieją.

    • Doskonale to rozumiem (też jestem polonistką i pracuję w szkolnictwie). Natomiast nie przeciwstawiałabym „twardej” wiedzy swobodniejszej rozmowie (choć do tej drugiej więcej jest okazji w szkole podstawowej). Osobiście pretensję mam do „systemu”. Matura (i w ogóle wszelkie rozliczanie wiedzy) wg klucza, na punkty, w założeniu zapewnia obiektywizm, w praktyce jednak ma niestety skutki uboczne, które już nie są „uboczne”, bo dominują. Gdy jadę tramwajem do pracy (no, nie teraz oczywiście), mam „nasłuch” na licealistów i studentów,, Naprawdę rzadko można usłyszeć, by w rozmowach pojawiał się konkret z jakiejkolwiek dziedziny wiedzy, natomiast punktacja, strategia zaliczania to stałe tematy.

  • Moi synowie mocno narzekają na lektury, bo treść dziwna, bo po co i lepiej by było bez. Próbuję interesować się tym, co dla siebie „wyłapali”, jak ogólnie odebrali stworzoną w danej książce historię i bywa, że zdradzą się tym, że coś jednak przykuło ich uwagę. Niemniej w szkole mają też miejsce ciekawe próby „zakażenia” dzieci i młodzieży pasją czytania książek – polonistka młodszego syna organizuje godzinę pt. Przygoda z książką, podczas której uczniowie przynoszą to, co lubią czytać i na tym spędzają lekcję. Pozdrawiam „znad listy lektur do przeczytania”!

Leave a Reply

%d bloggers like this: