Wiara

O prawdziwej milosci Kosciola do rozwodnikow

Jeśli następnie spojrzymy także na te nowe związki oczyma maluchów, a one widzą, to tym bardziej widzimy pilną potrzebę rozwijania w naszych wspólnotach autentycznego przyjęcia osób żyjących w takich sytuacjach. Dlatego jest ważne, aby styl wspólnoty, jej język, jej postawy zawsze zwracały uwagę na osoby, począwszy od maluchów. To one cierpią najbardziej z powodu tych sytuacji. Ponadto jak możemy zalecać tym rodzicom, aby czynili wszystko, co w ich mocy, żeby wychowywać dzieci do życia chrześcijańskiego, dając im przykład wiary przekonanej i praktykowanej, jeślibyśmy trzymali je z dala od życia wspólnoty, tak jakby byli ekskomunikowani? Trzeba sprawić, aby nie dodawać nowych ciężarów ponad te, jakie dzieci w takich sytuacjach już muszą znosić! Niestety, liczba takich dzieci i młodzieży jest naprawdę wielka. Ważne, aby odczuwały one, że Kościół jest matką troszczącą się o wszystkich, zawsze gotową do słuchania i spotkania.

 

Kiedy jakiś czas temu przeczytałam artykuł o.Jacka Siepsiaka SI pt. „Czy rozwodnicy ocalą Kościół?”, to przyznam, że poczułam się mocno zmieszana. Nie chodziło mi jednak o sam temat, jest on skądinąd dość często poruszany w ostatnich miesiącach, miałam na myśli raczej argumenty „za” Eucharystią dla osób w związkach niesakramentalnych przytaczane przez autora, wynikające, w jego odczuciu, z tekstu katechezy papieskiej z dnia piątego sierpnia br., której fragment zamieściłam powyżej. Z taką interpretacją słów Papieża Franciszka nie mogę się zgodzić, postanowiłam więc ustosunkować się do ww. artykułu. Chcę także od razu zaznaczyć, że moim celem nie jest uderzanie w osoby rozwiedzione, pozostające w nowych związkach, ani w ich rodziny. Wręcz przeciwnie, próbuję stanąć w obronie nauki Kościoła właśnie ze względu na dobro moich braci i sióstr, którzy znaleźli się w tej trudnej sytuacji.
Od początku zafrapował mnie sam tytuł tekstu o.Siepsiaka, nie miałam bowiem świadomości, że Kościół wymaga ocalenia innego niż Ofiara Chrystusa. W mojej opinii jedynym, czego Kościół zawsze potrzebuje jest nieustanne wsłuchiwanie się w Ducha Świętego, aby być przez Niego prowadzonym i jednocześnie w Nim trwać.

Odwołuje się ojciec do słów papieskiej katechezy, by patrzeć na sytuację par w ponownych związkach oczyma ich dzieci. Przyznam, że jest to teza bardzo wartościowa i znamionująca ogromną empatię papieża, poprzedzona jest ona jednak stwierdzeniem, iż „Kościół dobrze wie, że taka sytuacja jest sprzeczna z chrześcijańskim sakramentem”, co z kolei odnosi nas do katechezy z dwudziestego czwartego czerwca br. „O rodzinach zranionych z powodu nieporozumień między małżonkami”. Jest tu także odwołanie do adhortacji apostolskiej Jana Pawła II „Familiaris Consortio” i wyraźne podkreślenie, że osoby w nowych związkach nie są ekskomunikowane a Kościół nie był niewrażliwy na ich los. Przy okazji pojawia mi się także spostrzeżenie, że patrząc na te dzieci, nie wolno nam także zapominać o dzieciach, które urodziły się w poprzednich związkach tych rodziców. Nie wartościuję tu odczuć dzieci na lepsze i gorsze, po prostu chciałabym być sprawiedliwa i wskazać, że jedne i drugie dzieci z patrzenia uczą się świata oraz kierujących nim zasad.

Zgodzę się całkowicie z kolejnymi frazami, iż „one [dzieci] wychowują się na wzór i podobieństwo rodziców” i „jeśli za młodu napatrzą się na rodziców, którzy jedną nogą są w Kościele, a drugą poza nim, to jak będzie wyglądało ich życie religijne?”. Odpowiem, że to jeden z najważniejszych powodów, dla których właśnie tak duży nacisk kładzie się w Kościele na nierozerwalność sakramentu małżeństwa. Tutaj muszę także zadać sobie pytanie, jak będzie wyglądało życie religijne tych dzieci, jeśli napatrzą się za młodu na Kościół bez zasad, na świat, w którym zawsze jest „spoko”, bez względu na to jak się zachowamy? Do jakich wartości zostaną one wychowane? To czego, moim zdaniem, potrzebuje dziecko najbardziej, by czuć się bezpiecznie i mieć szansę na prawidłowy rozwój, to stałe odnośniki, stałe wartości, stałe zasady kierujące otaczającą je rzeczywistością.

Kolejne pytania padające w tekście: „do jakiej miłości Pana Boga wychowają się dzieci patrzące na rodziców, którzy tylko „warunkowo” mają przystęp do wspólnoty kościelnej”, „są chrześcijanami drugiej kategorii” nasuwają mi odpowiedź, że do miłości Ojca, który kocha, więc z miłością przygarnia, ale nie nazywa zła dobrem, po prostu wychowuje swoje dzieci, nie dzieli ich na gorsze i lepsze a jedynie na te w stanie łaski uświęcającej i te w stanie grzechu ciężkiego. Tego fundamentalnego wyboru nie dokonuje za chrześcijan ani Pan Bóg ani Kościół.
Idąc dalej, natrafiam na pytanie: „dzieci, patrząc na takie sytuacje swoich najbliższych, jak mają się nauczyć miłości bezwarunkowej?” i tu muszę odpowiedzieć, że według mnie wcale nie powinny się jej uczyć, ponieważ czym innym jest miłość bezwzględna, czym innym zaś miłość bezwarunkowa. O ile tą pierwszą zawsze mamy u Boga, który kocha nas bez względu na nasze upadki, słabości i błędy, o tyle miłość nie stawiająca warunków, to miłość destrukcyjna, którą przyrównałabym do miłości matki, ukrywającej kolejne błędy swojego dziecka ze strachu przed reakcją świata i odwróceniem się od niej syna lub córki. Taka matka kocha za mało, ponieważ myśli bardziej o swoich emocjach niż o realnym dobru dziecka, jest ona na najlepszej drodze do zniszczenia mu życia.

Miłość Boga jest mądra, czasami zgadza się nawet na nasz ból, byleby nie dopuścić nas do ostatecznego upadku, gdyż tym, czego pragnie dla nas Bóg jest jedność z Nim samym. Prawdziwa miłość drugiego pragnie dla osoby kochanej wzrastania prowadzącego do zbawienia, bez określenia warunków ta perspektywa się od nas oddala. Można więc powiedzieć, że warunek jest pierwszym etapem rozwoju. Poza tym, tenże wymóg nie jest niczyim wymysłem, wierząc w sens historii zbawienia i Bożą wiedzę na temat mojej-grzesznika kondycji, wierzę też, że warunek, o którym mówimy jest po prostu odniesieniem do faktycznego stanu w jakim znajdzie się moja dusza jeśli pójdzie za głosem Boga lub też jeżeli wybierze sprzecznie z Nim. Bóg, nadając nam pewne prawa np. Dekalog nie czyni tego przecież, by pokazać, kto tu rządzi a po to byśmy byli szczęśliwi. Całe clou tego wywodu zmierza do tego, że nawet miłość bezwzględna wymaga współpracy, za przykład niech posłuży fakt, że Bóg nie przestał kochać tych, którzy są w piekle, co nie zmienia faktu, że tam właśnie się znaleźli. Aby jednak móc współpracować, każdy z nas musi zacząć od określenia „miejsca”, w którym się znalazł.

Następnie można w tekście przeczytać o wadze wybaczenia, o pokucie i sporach pierwszych chrześcijan dotyczących ponownego przyjmowania do Kościoła grzeszników, a także o tym, że Kościół ma być właśnie dla grzeszników a nie dla doskonałych. Słowa to ważne i piękne, muszę jednak zwrócić uwagę na jedną, dla mnie niesłychanie istotną rzecz, grzesznicy będący przedmiotem sporu, to ludzie, którzy się nawrócili. Wrócili do Boga jako dzieci marnotrawne i zostali przyjęci z miłością. To samo dzieje się po dziś dzień przy konfesjonałach, przychodzimy do Ojca jako dzieci, które się zgubiły, ale teraz odwracają się od swojego grzechu a Ojciec przyodziewa nas i każe szykować ucztę. Rozwodnicy w nowych związkach nie zrywają z grzechem i jakkolwiek możemy po ludzku ich sytuację rozumieć, nie wolno nam ich okłamywać, że grzech ten nie istnieje, ponieważ chodzi u o dusze tych ludzi, to nie jest zabawa w bycie miłym.

„Kościół „ocaleje”, będzie miał sens, o ile rzeczywiście będzie reprezentował miłość Boga do człowieka…”? Tak, nie jest to dla mnie jednak argument za Eucharystią dla rozwodników z związkach, ponieważ z chwilą, kiedy Kościół, w ramach komfortu bycia lubianym i fajnym, zacznie ignorować swoje błądzące dzieci, straci rację bytu, bo drogą Kościoła jest prowadzenie każdej duszy ku zbawieniu. Kto jest bowiem lepszym przyjacielem? Ten, kto mówi nam, jak rzeczywiście jest, nawet jeśli ta odpowiedź nie bardzo nam się podoba, czy ten, kto prawi komplementy, oddalając nas jednocześnie od możliwości obiektywnego oglądu sytuacji?

Kary kościelne, to temat niepopularny i politycznie niepoprawny, dlatego rzadko mówi się o wymiarach tych kar, mianowicie o szansie i nawoływaniu wspólnoty do nawrócenia, o drogowskazie dla tych, których postępowanie grzesznika mogłoby zwieść oraz o tym, że kara taka uświadamia nam, iż materia, w której błądzimy, jest poważna, że Bóg nie żartuje, że nas nie okłamuje. Skoro zesłał tu swojego Syna, abyśmy mogli mieć życie wieczne, a Syn ów tu się urodził i tutaj oddał swoje życie w bólu, z miłości, skoro posunął się do takiego ekstremum, skoro nie powiedział po prostu, że jest dobry i wybacza, skoro drogę do Niego musiała utorować nam krew Jego Syna znaczy to, że grzech nie tylko istnieje, ale ma swoje konsekwencje. Nikt nie stosuje kościelnych kar ze złośliwości lub ku satysfakcji przedstawicieli odmiennych myślowych prądów, karanie tych, których kochamy niezmiernie boli, kara jest jednak znakiem tego, że nam, jako Kościołowi, na grzesznikach zależy, że ich nie zostawiamy.

Kwestia odpowiedzialności Kościoła nie zasadza się więc, moim zdaniem, na kompromisie z osobami będącymi w stanie grzechu ciężkiego a na większych wymaganiach wobec tych, którzy do sakramentów dopiero maja przystąpić, bądź jak w wypadku chrztu, wobec ich rodziców. Jest to jednak temat długi i wymaga osobnej analizy.
Każdy z nas codziennie dokonuje wyborów, zdarza nam się, że są to wybory, które po ludzku łamią nam serca. Dokonujemy ich jednak w imię Prawdy, w Którą wierzymy i Której ufamy, bo jest Ona jedynym niezmiennym odnośnikiem w świecie relatywizmu i chaosu. Jeśli Kościół, przestanie wskazywać na tę Prawdę a zacznie romansować z duchem czasów ze strachu przed urażeniem delikatnych uczuć wiernych, nie ocaleje. Co zaś do rozwodników, to miłosierdzie Boże jest nieogarnione, cały Kościół nieustannie modli się do Pana, aby tak wiódł ich życiową ścieżką, by doprowadzić ich dusze do jedności ze Sobą. Każda z tych osób ma we wspólnocie swoje miejsce i nie jest z niej wykluczona, mam jednak przekonanie, że ta Boża ścieżka nie zakłamuje rzeczywistości, wprost przeciwnie, prowadzi ku Prawdzie.

Photo: / Foter / CC BY

O autorze

Ola Jakubiak

Kompulsywna obserwatorka zajęta nieustanną analizą rzeczywistości, być może nie do końca bezstronna wobec rozmaitych ideologicznych i politycznych nurtów, bowiem nierozerwalnie związana z kulturą chrześcijańską. Fascynatka filozofii, teologii, polityki i publicystyki a nade wszystko miłośniczka i obrończyni życia w każdym wymiarze.
Uwielbia naturalną dietę, baśnie i spacery po plaży.

Leave a Reply

%d bloggers like this: